ANTONI RYCHEL

ANTONI RYCHEL

ANTONI RYCHEL

ANTONI RYCHEL

Wspominają: Mariusz Czerski i Marian Sajnog


MOJE WSPOMNIENIA O ANTONIM RYCHLU

Razem z kolegą – moim rówieśnikiem z Przesieki, Kazikiem Śmieszko i jego starszym bratem Tadeuszem postanowiliśmy wstąpić do Sudeckiej Grupy Górskiego Pogotowia Ratunkowego.
Wcześniej bywaliśmy w Karkonoszach na wycieczkach i zdobywaliśmy Górską Odznakę Turystyczną.
Jesienią 1973 roku odbywał się nabór kandydatów do ratownictwa górskiego. Napisaliśmy podania o przyjęcie i przyszliśmy na spotkanie w Jeleniej Górze. Było chyba około sześćdziesięciu mężczyzn, a jakie kryteria powinniśmy spełniać, dowiedzieliśmy się od ratowników zawodowych i ówczesnego Naczelnika Sudeckiej Grupy GOPR – Mariana Sajnoga.
Egzamin wstępny z topografii Karkonoszy zaliczyliśmy. Kiedy zimą były już warunki dojazdy na nartach, pojechaliśmy na egzamin z narciarstwa. Kazik i Tadek zaliczyli bez problemu natomiast ja pojechałem na ,,kreskę”” i tu ratownicy – Jurek Woźnica, Marian Tworek, Antoni Rychel i Andrzej Jawor mieli do mnie zastrzeżenia, że za słabo jeżdżę na nartach. Po naradzie jednak stwierdzili, że powinienem dużo ćwiczyć to wtedy dostanę zaliczenie z nart.

Tejże zimy ostro zabrałem się za poprawienie jazdy pod okiem Antoniego Rychla.

Był moim wprowadzającym do GOPR-u i zawsze miał dla mnie czas, aby porozmawiać.
W latach 80 tych tak się złożyło że byliśmy sąsiadami, bo mieszkaliśmy w Jeleniej Górze na Zabobrzu w tej samej klatce schodowej w bloku. Ja na parterze – on na ósmym pietrze i zazdrościłem jemu widoków na Karkonosze.
Jako kandydat ratownik przyjechałem na Kopę latem 1974 roku na mój pierwszy dyżur w górach. W dyżurce był Antoni. Przyjął mnie bardzo serdecznie częstując herbatą i objaśniał mi wszystko to, co mnie interesowało oraz to, co należy do obowiązków ratownika górskiego pełniącego dyżur w górach.
Przyznaję, że pociągała mnie ta tematyka, a zarazem interesowała mnie historia ratownictwa oraz zaimponowali mi starsi koledzy ratownicy Sudeckiej Grupy GOPR. Wtedy, my młodzi chłopcy, mieliśmy dobry klimat i okazję by się wiele nauczyć. Wielu kandydatów odpadło z rożnych powodów, ale też wielu zostało ratownikami ochotnikami.

KURSY, DNI RATOWNIKA, AKCJE

Na kursach i ćwiczeniach dostawaliśmy dobrą szkołę od ratowników instruktorów. Tak było na kursie I stopnia ratownictwa górskiego w 1975 roku na ,,Samotni”. Na ,,Samotnię” szedłem też z Antonim tego roku na mój pierwszy Dzień Ratownika Górskiego.
Zapomnieć nie sposób atmosfery schroniska, kolegów, epizodów, spotkań, śpiewów oraz scenerii Kotła Małego Stawu w dzień i w nocy.
W rozmowach z Antonim dowiedziałem się, że doskonalił swoje narciarskie umiejętności w klubach narciarskich w których uczyli doskonali instruktorzy; Egon Myśliwiec i Stanisław Raźniewski.
W efekcie tego, Antoś – zdolny i wysportowany, szybko został również instruktorem narciarstwa. Był również świetnym wspinaczem, a z jego rad korzystaliśmy na kursach wspinaczkowych. Był instruktorem ratownictwa wysokogórskiego.
Zawsze można było na niego liczyć i zaufać. Na wspólnych dyżurach w górach oraz spotkaniach był towarzyski, życzliwy wielu osobom wśród kolegów ratowników GOPR-u i Horskiej Służby. Dobrze posługiwał się językiem czeskim. Podczas dyżurów i akcji w górach wiedzieliśmy, że jego doświadczenie jest dla kolegów bardzo cenne, a na dodatek dawał dobry przykład. Dla poszkodowanych turystów i narciarzy w wypadkach w górach okazywał wiele troski. Zachowywał się skromnie i z szacunkiem dla drugiej osoby.

Kiedyś zimą, w latach 80-tych, w nocy, była akcja poszukiwawcza w rejonie Małego Szyszaka.

WOP-iści wywieźli wtedy skuterem mnie i Antoniego na Przełęcz Karkonoską, a pozostali koledzy ratownicy dowożeni zostali później do akcji. Razem z Antonim poszliśmy, we mgle i zamieci, w rejon Małego Szyszaka na poszukiwania. Radiotelefon ,,Klimek” nam się rozładował i pozostała tylko rakietnica z dużą ilością naboi oświetleniowych. Ponieważ koledzy szli w tyralierze zboczem szczytów wystrzeliwaliśmy co chwila rakiety by oni lepiej widzieli teren poszukiwań.
Pogoda nie była przyjazna akcji. Ostatecznie okazało się, że poszukiwanych nie było wcale i nigdzie.
Tuż przed świtem zjechaliśmy w świetle latarek na nartach do drogi Sudeckiej. Nad rano wróciliśmy do Stacji Centralnej w Jeleniej Górze. Antoni był wtedy Naczelnikiem Karkonoskiej Grupy GOPR. Byliśmy też razem powołani przez wojsko do szkolenia komandosów w skałkach, w Górach Sokolich.
Ćwiczenia były dla nas zwyczajne – tyle, że szkolenie miało charakter militarny i nie zwalniało nas z odpowiedzialności za wspinających się żołnierzy.

Ten zawsze zdrowy i wysportowany mężczyzna jakby przypłacił zdrowiem szereg lat trudnej i odpowiedzialnej pracy w górach. Przeszedł na emeryturę, ale nadal , kiedy miał czas, przychodził pełnić dyżury w górach.

Jesienią 2005 była akcja poszukiwawcza w rejonie Wielkiego Stawu.

Szukaliśmy kobiety która zbierała jagody i zaginęła.
Przez pierwsze dwa dni nie znaleźliśmy jej. W kolejnym dniu grupa ratowników ponownie wyruszyła na poszukiwania. Antoni także brał udział wakcji obsługując radiotelefon w ,,Bacówce” przy wyciągu krzesełkowym w Karpaczu. Po południu powróciliśmy do ,,Bacówki”, ale razem z Markiem Przeworskim zaproponowaliśmy koledze kierującemu akcją, że pojedziemy jeszcze raz ponad staw i spenetrujemy zbocze kotła Wielkiego Stawu w zespole sześcioosobowym. Tak też zrobiliśmy. Byliśmy pewni obaj z Markiem – ,,Gumisiem”, że gdzieś tam będzie zaginiona ,,jagodziarka”. W krótkim czasie podczas zjazdów na linie, jeden z zespołów ratowników poszukujących zauważył w wodzie ciało poszukiwanej.
Akcję przerwano do dnia następnego i powróciliśmy do ,,Bacówki”. Przy radiotelefonie czekał Antoni.
Podszedłem do niego i podając mu dłoń powiedziałem -,, Antoś, dziękujemy Tobie – bo to między innymi Twoja szkoła”. Wtedy oczy jego zabłyszczały, uśmiechnął się i odpowiedział ( jak pamiętam) -…hmmm , proszę ciebie , kolego – cieszę się i ja wam dziękuję ”.
Kiedy był doceniany na oficjalnych spotkaniach przez władze – cieszył się, ale chyba ważniejszym dla niego była szczera przyjaźń ze wzajemnością innych.
I co można było więcej Antoniemu podarować ? Szacunek i pamięć.
Za to wszystko czym dzielił się z nami i co dla nas robił.

Takim Go zapamiętałem – Antoniego Rychla

Mariusz Czerski, 22 maja 2012


ANTONI RYCHEL – „PTYŚ”

W tamtych latach 6-dziesiątych nazywaliśmy Go Ptysiem. Dzisiaj nie bardzo wiadomo dlaczego: Czy dlatego, że był absolwentem Szkoły Cukierniczej?
Czy też dlatego, że wyglądał tak słodko – jak mówiły ówczesne dziewczyny u których Antoś miał duże powodzenie.
Niewysoki, silnie zbudowany był znakomitym narciarzem, zjazdowcem, jednym z najlepszych w Polsce w tamtym czasie. Te znakomite wyniki narciarskie były powodem Jego późniejszej pracy w Górskim Pogotowiu Ratunkowym. Był ratownikiem wszechstronnym; poza nartami na których był dla nas niedoścignionym wzorem, świetnie czuł się w skale, w helikopterze, znakomicie też orientował się w topografii naszych gór.
W GOPR przeszedł wszystkie możliwe stopnie kariery. Od kandydata po Naczelnika Grupy Karkonoskiej. Funkcję tę pełnił przez dwie kadencje, co w tej Organizacji jest swego rodzaju rekordem.
Skromny i nieśmiały „do bólu”. Pracowity i konsekwentny w swoich ratowniczych działaniach. Wspaniały kompan przy naszych ratowniczych posiadach. Bez reszty oddany rodzinie.
Był Obywatelem Kotliny.
Odszedł niespodziewanie w piękny i pogodny czerwcowy dzień. Żegnaliśmy Antoniego na nowym jeleniogórskim cmentarzu. Było upalnie. Przyjechały delegacje wszystkich Grup Regionalnych z całej Polski.

Bo Ptyś był popularny, nie tylko w Karkonoszach.

Został pochowany w miejscu z którego widać nasze wspaniałe Karkonosze, a przede wszystkim Szrenicę. Jej widok będzie towarzyszył Antoniemu do końca. Bo przecież nie umarł tylko odszedł, może w trochę inne góry, bo bez nich nie mógł żyć.
Jak powiedział Maciej Abramowicz: „ odszedł na wieczny dyżur”.

Ptyś był moim wprowadzającym do GOPR u. Od niego uczyłem się ratownictwa i Karkonoszy. Wspinaliśmy się razem w Tatrach i Karkonoszach. Wspólnie odbywaliśmy wszystkie możliwe szkolenia.
U braci Czechów potrafiliśmy tęgo popijać „wineczko rude”, a potem ryczeć bez opamiętania Javorinę.
Schodząc kiedyś z Hali Gąsienicowej w Tatrach czułem jakiś dziwny ciężar plecaka. Na dole okazało się, że zniosłem kawał „wanty”. Moje przekleństwa Ptyś skwitował swoim tym skromnym nieśmiałym uśmiechem. Pewnikiem to była Jego robota.
„Nie przejmuj się , proszę Ciebie, przez to każdy musi przejść”…
To” proszę Ciebie ” było takie Ptysiowe. Tego uśmiechu i tego „proszę Ciebie” bardzo nam brakuje. Brakuje też Jego i umiejętności i doświadczenia. Ptyś był instruktorem ratownictwa wysokogórskiego.
Składając na grobie Ptysia tradycyjną gałązkę kosodrzewiny miałem do Niego pretensje – nie mogłeś za jakieś piętnaście lat?! Nie miał wyboru.
Ogromna szkoda.

Marian Sajnog, 2 czerwca 2012

Avatar photo
Zespół redagujący blog "Ratownictwo Górskie"