ARTUR HAJZER – ✝ 7.7.2013 – GASHERBRUM I
Lata osiemdziesiąte, połowa, a może końcówka. Późna, ciemna noc w Kathmandu, wszystko było pozamykane. Wracałem po omacku z jakiejś „nasiadówy”. Szykowaliśmy się po wyprawie do powrotu do domu. I nagle, w tej ciemności, charakterystyczny wesoły głos Artura: „gdzie jestem i co tu robię”? Nie bardzo pamiętam co mu odpowiedziałem. Przez moment zaległa cisza, a potem wspaniała propozycja; te, drajwer chodź tu, mam kukri – nie mylić z nożem kukri!
Wtedy bliżej poznałem Artura. Spotykaliśmy się czasami gdzieś po drodze, śledziłem niejako z obowiązku kronikarskiego jego górską i biznesową drogę. Podziwiałem znakomitą organizację brawurowej akcji ratunkowej po Marciniaka. To w historii polskiego, i nie tylko, himalaizmu, było wyczynem nie lada. Artur tym co robił wzbudzał kontrowersje, u jednych entuzjazm, u innych krytykę, jak to zwykle bywa z ludźmi wybitnymi.
Ostatnie czasy dla himalaizmu były bardzo, ale to bardzo nieprzychylne; rzeź pod Nanaga Parbat,tragedia na Broad Peak. Szczególnie ta ostatnia mocno uderzyła w Artura. A bezmyślne słowa krytyki, szczególnie te wychodzące ze środowiska górskiego, zapewne Arturowi nie pomogły. Mam nadzieję, że nie przyczyniły się w jakiś sposób do Jego śmierci, jak sugerują niektórzy.
Alek Lwow w jednej ze swoich świetnych książek napisał, że każdy himalaista musi zginąć. Może coś w tym jest – tylko dlaczego musiało to spotkać Artura?!
W moim górskim, wcale nie wybitnym życiu, przeżyłem kilka dużych górskich tragedii; Broad Peak – 1975, Annapurna – 1979, ostatnia tragedia na Broad Peak. W każdej zginęli ludzie wybitni. W czasie mojej wieloletniej pracy w górach niejednokrotnie spotykałem się ze śmiercią. Wydawałoby się, że powinienem się już przyzwyczaić. Zawsze będę pamiętał tę nocną rozmowę w Kathmandu i smak kukri, pitego za górskie sukcesy rozpoczynającego wtedy górską karierę Artura.
Dzisiaj wypiję za Jego dalsze górskie sukcesy, może w Lepszych i Bardziej Przychylnych Górach, zwykłą polską wódkę.
Update: 19 maja 2020