BYLI CHŁOPCY, BYLI
Autorem tekstu jest Wiktor Szczypka, ratownik Grupy Karkonoskiej GOPR, Kolega i Przyjaciel ś.p. Ryszarda Jędreckiego
Historia ostatnich dni życia Ryszarda Jędreckiego.
Jak co roku, zgodnie z tradycją, w dniu Wszystkich Świętych mieliśmy (Leszek Gorczyca, Ryszard Jędrecki i ja) zapalić znicze na grobach Kolegów – ratowników. Ustaliliśmy z Naczelnikiem że zrobimy to w czwartek, przewidując możliwość tłumów na cmentarzach. Czyli na 3 dni przed Świętem, które zgodnie z kalendarzem było w niedzielę.
Jak wynikało z listy z nazwiskami zmarłych Kolegów, mieliśmy zapalić znicze na ponad 40 grobach. Najpierw pojechaliśmy na Nowy Cmentarz w Jeleniej Górze. Potem do Dąbrowicy i na dwa cmentarze do Cieplic. Kiedy byliśmy na nowym cmentarzu w Cieplicach, zaczął padać deszcz. Mocny, jesienny, czyli zimny. Było chłodno. W padającym ulewnym deszczu pojechaliśmy do Sobieszowa, Piechowic i Wojcieszowa. Byliśmy przemoczeni i zmarznięci. Dlatego zapalenie zniczy na Starym Cmentarzu w Jeleniej Górze postanowiliśmy odłożyć na jutro, to znaczy na piątek.
W piątek okazało się, że Ryszard i ja mamy katar. Natomiast Leszek był zdrowy.
Ponieważ w piątek nadal mocno padało – zapalanie zniczy przełożyliśmy na sobotę. W sobotę okazało się, że cmentarze zostały zamknięte. Dlatego też znicze na Starym Cmentarzu w Jeleniej Górze zapaliłem sam, w następnym tygodniu, w czwartek.
Katar nadal męczył Ryszarda i mnie. Dlatego sprawdziłem w informacjach o COVID-19 jakie są objawy tej choroby. Kataru wśród 11 podstawowych objawów zakażenia nie znalazłem. Po 4 dniach katar mi ustąpił. Ryszardowi – nie. W dodatku zaczął gorączkować. Lekarz w czasie wizyty stwierdził zapalenie płuc i przepisał antybiotyk, który niestety nie pomógł.
Zrobiono Mu badanie – saturację. Wynik był zły. A kiedy w nocy poczuł się gorzej, wezwano pogotowie które zawiozło Go do szpitala.
Dwukrotne badania na koronawirusa dały negatywny wynik. Dopiero trzecie badanie, genetyczne, wykazało obecność COVID-19.
Ryszard w szpitalu miał bardzo dobrą opiekę medyczną. Ponieważ nie miał chorób współistniejących mieliśmy nadzieję, że trochę pochoruje i wyzdrowieje. Zaniepokoiło mnie to, że na dwa dni przed Jego zgonem, kiedy rozmawiałem z Nim ostatni raz, powiedział mi, że ma problemy z rozmowami telefonicznymi, bo musi zdejmować maskę tlenową. A bez niej długo nie wytrzymuje. Dlatego rozmawialiśmy bardzo krótko. Powiedział, że Jego stan nie jest dobry, ale stabilny. Stan, który nie wymagał podłączenia Ryszarda do respiratora i to uśpiło nasze obawy o Jego życie.
W dniu 20 listopada, w godzinach rannych, serce Ryszarda przestało pracować. Lekarze przez 40 minut prowadzili Jego reanimację. Niestety – bezskutecznie. Jego śmierć była i jest ogromnym zaskoczeniem dla leczących Go lekarzy. I dla nas.
Stało się z Nim coś, czego nikt nie przewidywał. Jesteśmy w szoku! Zmarł Kolega, który niedawno przeszedł pozytywnie wszystkie badania i był zdrowy! Odszedł.
Ryszard, całe swoje dorosłe życie poświęcił ratownictwu górskiemu. I chociaż pochodził z rodziny mającej swoje korzenie na równinie polskiej, urodził się w stolicy Karkonoszy i całe życie w tych górach pracował. Dlatego, kiedy piszę o Jego odejściu do wieczności, przychodzi mi na myśl stara góralska śpiewka:
„Hej, byli chłopcy, byli,
hej, ale siy minyni,
hej, i my siy miniemé
hej, po malućkiej kwili…”