CZTERDZIEŚCI LAT TEMU…

CZTERDZIEŚCI LAT TEMU...
Foto Autorstwa J. Żołnierkiewicz - http://www.solidarnosc.gov.pl/index.php?document=48, Domena publiczna, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=3071254

CZTERDZIEŚCI LAT TEMU…

Przed 40 laty w Polsce wprowadzono stan wojenny. Jednak GOPR działało w tym trudnym okresie jak zawsze – trwały dyżury, ratownicy gotowi byli nieść pomoc ludziom jej potrzebującym. Jednak i dla nich był to czas niezwykły.

Dla mnie ta niezwykłość zaczęła się już w drodze na dyżur w Ustrzykach Górnych. Wyposażony w delegację służbową i inne niezbędne wówczas dokumenty ruszyłem autobusem PKS z Ustrzyk Dolnych na południe. Przy wyjeździe z miasta pekaes, pełen dobrze podpitych pilarzy i innych „ludzi lasu” zatrzymano do kontroli przy wojskowo-milicyjnym posterunku. Takich posterunków na szosach było wówczas pełno w całym kraju. Wszedł milicjant i zażądał okazania dokumentów – na co „leśni” pasażerowie zareagowali gromkim „Wypierdalaj!”.

– A, rozumiem,  że wszyscy mają… – powiedział funkcjonariusz i szybko wysiadł…

Do celu podróży dotarłem już bez przeszkód.

A dyżur też był nietypowy. Stare schronisko PTTK puste, turystów zero. Za to regularnie odwiedzali nas wopiści (dla młodszych objaśnienie – WOP, Wojska Ochrony Pogranicza) ze strażnicy w Lutowiskach, wysyłani dzień w dzień na niepotrzebne chyba, ale „konieczne” w związku ze stanem wojennym patrole. Podjeżdżali „gazikiem”, pistolety maszynowe grzecznie oddawali do szafy z naszym sprzętem wyprawowym (taka była umowa – żadnej broni na dyżurce) i w cieple siedzieli z nami, popijając herbatę (i nie tylko), grając w karty… Co jakiś czas któryś wychodził do auta, do radiostacji, by zameldować przebieg „patrolu”…

A skoro zeszło mi na ratowniczo-historyczne wspomnienia, to jeszcze parę słów o innym pamiętnym dyżurze, w sezonowej namiotowej dyżurce GOPR pod Tarnicą.

CZTERDZIEŚCI LAT TEMU...

Był koniec sierpnia 1968 roku, w Grupie Bieszczadzkiej GOPR czasy jeszcze „przedradiowe”. Pogoda  koszmarna – deszcz, wichura, turystów jak na lekarstwo. I nagle któregoś dnia o świcie budzi nas ryk silnika śmigłowca. Pierwsza reakcja: czyżby naczelnik leciał na kontrolę? Wyskakujemy z namiotu! Pogoda jak w bajce, błękit nieba – a nad pobliskim Rozsypańcem klucz trzech potężnych zielonych śmigłowców z czerwonymi gwiazdami na burtach…

Tak 20 sierpnia 1968 r. oglądaliśmy „bratnią pomoc”, z jaką ruszyły do ówczesnej Czechosłowacji wojska Układu Warszawskiego.

Dyżurkę zwinęliśmy dwa dni później.

 

Autor: Jerzy Witold Korejwo, st. ratownik-senior, Grupa Bieszczadzka GOPR

Avatar photo
Zespół redagujący blog "Ratownictwo Górskie"