DO CHIN
DO CHIN
Stacja ratunkowa na Małej Kopie znajdowała się wtedy na górnej stacji kolejki linowej powyżej Karpacza. Wtedy było to małe pomieszczenie wraz z wnęką w której wbudowane były dwa łóżka. Każdej zimy często zasypywane było wejście do dyżurki. W przedsionku umieszczone były akkie, tobogan, wózek alpejski oraz narty ratowników. O dyżurkę dbał zwłaszcza Antoś Rychel – wieloletni ratownik górski i wspaniały, doświadczony Kolega. Bywało, że w tym pomieszczeniu było ciasno kiedy dyżurowało kilku ratowników, ale nie komplikowało to zbytnio działań ratunkowych. Zimą robiło się ciepło i przytulnie, tym bardziej gdy na zewnątrz szalała śnieżyca i huraganowy wiatr. Trasą narciarską z Kopy zjeżdżali narciarze, a jak zdarzył się wypadek, ruszaliśmy na pomoc w różnych miejscach, także od przełęczy Okraj, Śnieżkę po Przełęcz Karkonoską.
W sezonie zimowym, w styczniu 1979 roku dyżurowałem na Małej Kopie pewnego dnia sam.
Rano podałem komunikat meteo do stacji centralnej i zabrałem się spokojnie do śniadania. Ze sterówki zastukał w okno pracownik kolejki.
„Masz pilny telefon” – przekazał mi. Poszedłem do tego kolejkowego telefonu na korbkę, ale były zakłócenia i hałas uniemożliwiające zrozumienie treści słów. Zaledwie zrozumiałem, że jakiś kapitan WOP-u jest na dolnej stacji i chce abym niezwłocznie zjechał na dół, a w jakim celu – nie powiedział.
Połączyłem się przez ”Wawę” ze stacją centralną z zapytaniem co robić w tej sytuacji, ale Kazik Wróbel powiedział, żebym pozostał na dyżurze. Niech ten kapitan sam wjedzie na górę pogadać. Wyciąg czasem zatrzymywał się kiedy mocniej wiał wiatr i była zamieć śnieżna.
I tak do godziny 16:00 nie było interwencji w terenie, a ja wychodziłem wtedy, żeby odkopać wejście do dyżurki.
Czerski, jesteście aresztowani !
Zapadł zmrok. W radio grała muzyka, aż tu nagle ktoś zastukał w okno i do drzwi dyżurki. Wpuściłem dwóch zmarzniętych żołnierzy WOP i zaoferowałem im gorącą herbatę. Ci natomiast, po krótkiej chwili, zażądali mój dowód osobisty i oświadczyli , że mają rozkaz mnie aresztować i sprowadzić na dolną stację kolejki. Jeden z wojaków bierze mnie na ,,muszkę”, a drugi zabiera dowód osobisty.
No ! Myślę sobie osłupiały – trudno, to jakieś nieporozumienie !
Pozwalają mi połączyć się ze stacją centralną GOPR w Jeleniej Górze, po czym ubieram się i zaczynamy schodzenie. Żołnierzom schodzenie idzie nie bardzo, jest ślisko i miejscami grzęzną nogi w śniegu. Mnie idzie się lepiej dłuższymi ,,dupozjazdami”. Kiedy dochodzę do Uaza na dole, ten kapitan pyta o żołnierzy którzy mieli mnie doprowadzić.
-,,zaraz dojdą” – mówię, a on – ,”jak to wy jesteście Czerski, to jesteście aresztowani !” Tak wrzasnął po wojskowemu i dodał: „Pojedziemy do Batalionu w Szklarskiej Porębie !”.
„Ile razy przechodziliście przez granicę na czeską stronę ?”
Za chwilę wydzierał się na tych dwóch żołnierzyków którzy mnie ,”sprowadzali” i pojechaliśmy. W drodze nurtowało mnie o co chodzi WOP-istom. Dopiero oświecony lampą podczas przesłuchania przez dwóch oficerów usłyszałem szereg przeróżnych pytań.
– „Mówcie, mówcie, bo my i tak wszystko wiemy” prześcigali się oficerowie w pytaniach.
– „Jak wszystko wiecie, to ja nie mam nic do powiedzenia i odwieźcie mnie do Karpacza”.
Kolejne pytania ;
– Pracowaliście na Śnieżce w Obserwatorium ?
,, tak” – odpowiadam.
,,Znaliście takie nazwiska jak… ” i tu padły wszystkie nazwiska osób pracujących w Obserwatorium i Restauracji.
,,Ile razy przechodziliście przez granicę na czeską stronę ?” Odpowiedziałem, że kiedy byłem w pracy to musiałem chodzić cztery razy (jak każdy obserwator) w ciągu doby ponieważ ogródek meteorologiczny jest za słupkami granicznymi po czeskiej stronie.
,,- To ile razy łącznie ?”- spytał ciekawie oficer.
,,- wszystko jest w grafikach IMGW u kierownika Obserwatorium” – odpowiedziałem.
,,A co przemycaliście na czeską stronę ? ”, to było kolejne ,,żelazne” pytanie oficerów WOP.
Wypuścili mnie po 1:00 w nocy.
Odpowiedziałem stanowczo, że nie trudniłem się tym zajęciem. Pytania powtarzali jak mantrę i trwało to chyba ze cztery godziny. Wypuścili mnie gdzieś po 1:00 w nocy. Byłem zmęczony i wściekły postępowaniem WOP-istów. Rano wróciłem na Kopę na dyżur. Nie mogłem się pogodzić z zarzutami i potraktowaniem mnie jak złoczyńcę. W późniejszych dniach napisałem skargę do prokuratora w tej sprawie. Niewiele to pomogło. Choć odrzucono mi zarzut przemytu, to pozostało to rzekome przechodzenie za słupki – „wspólnie i w porozumieniu” ( a czort wie jedyny z kim i po co ? ).
Zabrano mi paszport na ,,demoludy” i anulowano pieczątkę do NRD jako karę przed wyrokiem. Na rozprawy sądowe chodziłem chyba ze 20 razy. Ostatnia odbyła się 13 kwietnia, w piątek, 1984 roku.
Wysoki Sąd uniewinnił mnie, a prywatnie sędzia powiedział mi, że nie rozumiał po co i dlaczego zostałem wrobiony do takiej sprawy włączającej mnie do jakiejś grupy przemytników itp. Pamiętam jak w tamtych latach, w Gazecie Robotniczej często pojawiały się artykuły chwalące WOP-istów ścigających i łapiących przemytników i bandytów.
Osądzonych do paki, a żołnierzom zasłużone medale – no, i granica w oczach ludu pracującego była nie do przekroczenia.
Wędrując pewnego letniego dnia ,”Drogą Przyjaźni” pomyślałem sobie, żeby tylko jakiś ,”zielony” mnie nie zaaresztował i nagle, z krzaka kosodrzewiny, wyskakuje „dzielna WOP-a'”, bierze mnie za Niemca (chodziło się wtedy w ,,pumpkach”) i drze się w moim kierunku – ” Halt !, wohin !? ” .
Zatrzymałem się posłusznie i odparłem:
Do Chin…, Ludowych Chin, człowieku.” i ruszyłem dalej.
Byle dalej…