Everest zdobyty ! – wspomnienia z wyprawy wiosną 1980
Everest zdobyty ! – wspomnienia z wyprawy wiosną 1980
W pierwszych tygodniach wiosennego zdobywania Everestu baza żyła zimowym zdobyciem góry. Zawada, nie tylko znakomity organizator ale też niezrównany gawędziarz, godzinami z humorem opowiadał o perypetiach zimowych zmagań.
Jednym z najbardziej tragicznych momentów naszej wyprawy była kradzież młynka modlitewnego z domu naszego Serdara. Młynek miał 200 lat.”Podwędził” go jeden z uczestników Wyprawy zimowej. Młynek znaleziono w jego plecaku dopiero w Katmandu, w hotelu, po rewizji którą zarządził Andrzej Zawada. Szerpa Pemba Norbu pierwotnie posądził o kradzież mojego kolegę, księdza Kardasza z Torunia.
Wiosenne zdobywanie Everestu przebiegało w cieniu Zimy. W Polsce zapanowała euforia.
Agencja Reutera wiadomość o polskim zdobyciu góry roztrąbiła na cały Świat. Reuter podawał: 17 lutego 1980 przejdzie do historii alpinizmu polskiego i światowego jako jedna z dat najważniejszych. PZA zalewane było tysiącami depesz gratulacyjnych.
To zimowe wejście, znakomite zresztą, Cichego i Wielickiego padło w sposób naturalny cieniem na wiosenne zmagania everestowskie.
Wiosenna wyprawa na Everest zgromadziła śmietankę polskiego himalaizmu: Wojtek Wróż – Genek Chrobak, Andrzej Czok – Jerzy Kukuczka, Waldemar Olech – Andrzej Heinrich, Ryszard Gajewski – Rusiecki, i pozostali.
Wszyscy chcieli wejść na Everest.
A był jeszcze w zapasie Janusz Kuliś i Krzysztof Cielecki. Niełatwe zadanie miał Andrzej Zawada.
Interesy Wyprawy kłóciły się z interesami jej uczestników. Na początku Zawada zapowiedział, że przy sprzyjających warunkach wszyscy będą mogli wejść na szczyt. Najbardziej „napaleni” na górę Chrobak i Wróż byli, wg Zawady, wolniejsi od Czoka i Kukuczki. Dyskusje i kłótnie, kto pójdzie i kiedy, trwały cały czas, trwała też ciężka i mozolna praca zaporęczowania nowej drogi na Szczyt. Z upływem czasu i harówki całego zespołu uformowano kolejkę na szczyt; Andrzej Czok i Jurek Kukuczka, Genek Chrobak i Wojtek Wróż, i pozostali. Kolejka była długa.
TEN dzień
19 maja 1980 razem z Krzyśkiem Cieleckim nocowałem w obozie pierwszym. Mieliśmy ze szczeliny lodowca w Kotle Zachodnim pobrać próbki śniegu dla jakiegoś laboratorium. Wstaliśmy tuż przed świtem.
Wyszukanie miejsca zabrało nam dwie godziny. Szczelina była wielka i głęboka, ale za to znakomicie uwarstwiona. Zagraliśmy w papier i nożyce. Zjazd wypadł na Krzyśka. Wbiłem w zbity śnieg dwa czekany, założyłem stanowisko zjazdowe, nastawiłem radio i uruchomiłem butan. Krzysiek potrzebował dużo picia.
Byliśmy na wysokości 6500 m npm, na otwartym, bardzo nasłonecznionym terenie. Absorbująca praca przy wydobywaniu próbek, (dodatkowo musieliśmy to robić w specjalnych, niewygodnych sterylnych rękawiczkach) , wyłączyła nas z otoczenia i z tego co robią koledzy w górze.
Radio milczało.
I nagle! usłyszałem głos Andrzeja Czoka;
” Liderze, jesteśmy na szczycie, zdobyliśmy Mount Everest nową drogą! ”
Andrzej był bardzo podniecony i głos miał bardzo donośny, aż – jak na tak ciężkie podejscie – za donośny.
Była mniej więcej godzina 14:00.
Kiedy Andrzej się wykrzyczał, zaległa chwilowa cisza, no i potem gratulacje od każdego kto miał radio. Potem znowu zaległa cisza.
Wrzasnąłem w szczelinę: Krzysiu! Andrzej i Jurek są na szczycie!
Ychyyy – doleciało z dołu. Cielecki do najrozmowniejszych nie należał.
Pakowaliśmy sprzęt, popijaliśmy ostatnią lurę, kiedy nagle znowu odezwało się radio:
„Uwaga! Uwaga!!.” ( brzmiało to groźnie ).
„Mówi Lider” – głos Andrzeja był zdeterminowany.
„Wyprawa osiągnęła wielki sukces, cele Wyprawy zostały osiągnięte. Wyprawa może schodzić tylko w dół, nie będzie wejść dodatkowych „.
W krótkich, logicznych słowach, Zawada uzasadniał swoje racje. Obiektywnie były nie do podważenia.
Kiedy Lider skończył, przez moment była cisza, a potem ruszyło. Gadali wszyscy naraz. Leciały ostre, gorzkie, nieparlamentarne słowa. Niektórzy byli już pod szczytem i w obozach niżej. Czekali w kolejce na wejście. Decyzja Zawady pokrzyżowała ich życiowe plany. Decyzja Zawady, być może pochopna, była nieodwołalna. Słuchaliśmy z Krzyśkiem tej radiowej dyskusji siedząc już na plecakach. Odezwał się wreszcie ”niemowa” Cielecki;
– lepiej popatrz na to – machnął ręką, co oznaczało koniec jego bardzo długiego przemówienia. Rzeczywiście, sceneria Kotła Zachodniego w zachodzącym słońcu przyprawiała o zawrót głowy.
Wieczorem, już w śpiworze, zdałem sobie sprawę jaką przedeptałem ścieżkę, gdzie doszedłem. Znad Niegocina, gdzie się wychowałem, do Everestu. Miałem być marynarzem, całe moje dzieciństwo i młodość temu przyszłemu zawodowi poświęciłem. Stało się inaczej. Zwyciężyła krew górali beskidzkich.
Tej nocy nie udało mi się zasnąć.
Kilka dni później witaliśmy w bazie zwycięzców wiosennego Everestu. Wydany przez Lidera bankiet, podlewany mocno czangiem, nie ugasił wojowniczych nastrojów. Nie po raz pierwszy, interesy przywódcy nie szły w parze z interesami jego podwładnych. Czang podsycał płomienie żalów i pretensji.
Z Bombaju do Polski wracałem samolotem. Samochód wracał statkiem.
Samochodu nie od razu udało się z portu odebrać, bo PORT strajkował.
O Wyprawie też już nikt nie chciał pisać, bo szło NOWE.
Znakomity polski sukces wiosennego zdobycia Everestu przeszedł bez echa. Może i dobrze.
Pod Everestem, po raz drugi, miałem się znaleźć w moje pięćdziesięciolecie, do czego namawiał mnie Genek Chrobak. Niestety, przejściowe kłopoty zdrowotne nie pozwoliły na ten wyjazd. W tej Wyprawie zginął Genek i Andrzej Heinrich.
Obaj koniecznie chcieli wejść na Mount Everest w roku 1980.