FRYTKI NAM PRZYNIEŚCIE!
Dyżury ratowników w stacjach górskich trwają zwykle od rana do wieczora. Stamtąd jest bliżej i szybciej do miejsc, w których znajdują się poszkodowani turyści. Natomiast dyżury całodobowe są w stacji centralnej GOPR. Dzienny dyżur pełni ratownik zawodowy, a na nocny dyżur zgłaszają się ratownicy ochotnicy.
Przypadł mi taki nocny dyżur jesienią w latach dziewięćdziesiątych.
Kolega przekazał mi wieczorem swoje obowiązki. Był środek tygodnia, pogoda w górach dobra i nic nie wskazywało, że cokolwiek się wydarzy. Wpisy w książce dyżurów od wielu dni były tej samej treści: „Podczas dyżuru nic ważnego nie zaszło’”.
Jednak w tamtych latach bywało tak, że na darmowy numer alarmowy dzwonili sobie żartownisie.
Taki pajac potrafił nawet dzwonić kilka razy w nocy i przez długi czas nie było na takich bata. Dzisiaj już jest z tym inaczej, bo są skuteczne sposoby na żartownisia. Tak czy inaczej, dyżurny ratownik odbiera zawsze wszystkie telefony.
Słuchałem spokojnie nocnej muzyki. Około pierwszej w nocy odebrałem telefon. Słuchałem mężczyzny, który z pewnym zakłopotaniem i chaotycznie mówił, że jest z grupą pięciu osób w górach, ale po czeskiej stronie Karkonoszy. Z relacji mówiącego wynikało, że grupa osób jest powyżej miasteczka Harrachov, w lesie, i zmierza w kierunku granicy polskiej. Twierdził, że się zgubili i chcą pomocy ze strony GOPR. W trakcie tej rozmowy słyszałem wyraźnie dosyć wesołą atmosferę kompanów. Nie trudno było się też domyśleć, że pan z którym prowadziłem rozmowę był po alkoholu. Miałem wyświetlony ich numer telefonu. Powiedziałem, że za chwilę do nich zadzwonię. (Aplikacji „Ratunek” wtedy jeszcze nie było).
Zanotowałem ważne treści rozmowy, nazwisko dzwoniącego. Zacząłem spokojnie analizować sytuację i rozważać co zrobić. Z tego co mówił zagubiony przedstawiciel rozbawionej grupy, szli sobie przez las na skróty do Polski i zagubili się w lesie. Starałem się nie lekceważyć sytuacji.
Zadzwoniłem do zagubionych, a oni z pretensjami do mnie, dlaczego jeszcze ich nie ratujemy!
Poleciłem im stanowczo wrócić do Harrachova, bo to było rozsądne i bez zagrożenia dla nich. Tam mogli znaleźć nocleg. W słuchawce słyszałem jak podpowiadali rozmówcy jak ma ze mną rozmawiać.
Jeden z nich wyraźnie wrzeszczał, że chce być ratowany przez GOPR, a jak będziemy po nich jechać to koniecznie mamy im wszystkim przywieźć po porcji frytek, bo są głodni. Po czym słychać było ich głośny śmiech.
Byłem na nich dobrze zły. Przecież nie było sensu organizować akcję poszukiwawczą przez Horską Służbę lub GOPR. Ostatecznie powiedziałem, żeby się nie martwili i wszystko będzie jak należy.
Zastanawiałem się, co dalej zrobić. Wreszcie pomyślałem sobie, kurcze blade, i zadzwoniłem do oficera dyżurnego WOP w Jakuszycach informując go o zaistniałej sytuacji w terenie granicznym. Oficer krótko zastanowił się i odpowiedział, że zaraz zajmą się zagubionymi. Teren WOP-istom znany jest bardzo dobrze.
Nad ranem przed zakończeniem dyżuru zadzwoniłem na strażnicę WOP. Ten sam oficer powiedział mi, że całą szóstkę odnaleźli bez problemu na pasie granicznym. Właśnie zagubieni kończyli obierać ziemniaki na frytki, ale dla żołnierzy strażnicy WOP. Wobec tego podziękowałem WOP-iście za współpracę.