GIEWONT – WYPRAWA PO DESPERATA
Giewont – któż go nie zna? Prawie wszyscy na nim byli, albo jeszcze będą, ale nie wszyscy wiedzą że Giewont to rekordzista jeśli chodzi o ilość wypadków śmiertelnych. Ma na swoim koncie już ponad 130 ofiar. Niestety, duża część to samobójcy.
Pamiętam takie zdarzenie, gdy zaraz z samego rana zadzwoniła dziewczyna ze schroniska na Kondratowej; otwierając schronisko znalazła list pozostawiony na ławce przy wejściu. Jak się okazało, był to list pożegnalny. Autor napisał, że udaje się na Giewont aby skoczyć, bo się nieszczęśliwie zakochał.
A więc, na „dzień dobry” mamy Giewont.
Często startowaliśmy w góry kilka razy dziennie, aby nieść pomoc. Tym razem ruszamy z samego rana na poszukiwania nieszczęśnika. Jedna grupa jedzie na Kondratową, aby udać się szlakiem na Giewont, a druga wyrusza z zamiarem wyjścia w północną ścianę do śmietnika (to takie miejsce w ścianie, gdzie jak coś lub ktoś spadnie, to tam się zatrzymuje), bo jeśli już skoczył, to tam go znajdą. Wyprawą kieruje niezastąpiony Kaziu.
Od schroniska, w szybkim tempie idziemy w stronę Giewontu. Mgła, widoczność bardzo niewielka, ot jesienna szaruga. Wszędzie zalegał już śnieg. Dochodzimy do kamienia, taki wielki, przed Piekiełkiem, patrzymy; mamy pierwszy ślad, koleś rozbił szkiełko z zegarka i chciał sobie podciąć żyły, jest krew! i resztki szkiełka…ale więcej krwi jest gdy się zabija kurę, niż w tym przypadku. Na śniegu widzimy świeże ślady prowadzące Świńskim Żlebem w stronę grani Długiego Giewontu. Idziemy po śladach w ciszy, aby nas nie usłyszał. U góry trawers i ślady schodzą na dół!!
Od schroniska, w szybkim tempie idziemy w stronę Giewontu. Mgła, widoczność bardzo niewielka, ot jesienna szaruga. Wszędzie zalegał już śnieg. Dochodzimy do kamienia, taki wielki, przed Piekiełkiem, patrzymy; mamy pierwszy ślad, koleś rozbił szkiełko z zegarka i chciał sobie podciąć żyły, jest krew! i resztki szkiełka…ale więcej krwi jest gdy się zabija kurę, niż w tym przypadku. Na śniegu widzimy świeże ślady prowadzące Świńskim Żlebem w stronę grani Długiego Giewontu. Idziemy po śladach w ciszy, aby nas nie usłyszał. U góry trawers i ślady schodzą na dół!!
Idziemy dalej szlakiem i znowu ślady prowadzą do żlebu, tym razem Kurzym Żlebem do góry, i znowu po pewnym czasie prowadzą na dół do szlaku. Już wiemy, że gość nie zna wejścia na Giewont i kluczy, a zerwy Długiego Giewontu nie puszczają go na grań. Nagle trafił na szlak do Przełęczy Kondrackiej. Idziemy w górę, w stronę Krzyża, mgła zasłania wszystko, nic nie widać. Nagle słyszymy jakieś stukanie.
??? – czyli gość żyje! Jeszcze nie skoczył!! Siedzi przy Krzyżu i stuka kamieniem o Krzyż.
I teraz pytanie: jak dojść do niego???? Obawiamy się, że jak nas zobaczy, to skoczy!!!!
Skradamy się cichutko, przylegając do skał, metr po metrze, aby być jak najbliżej, skoczyć i złapać go! Skradamy się bardzo ostrożnie, aby nawet mały spadający kamień nas nie zdradził. Wyglądało to skradanie się trochę śmiesznie, ale jednocześnie wzrastało w nas napięcie żeby chłopak nie skoczył, żeby udało się go złapać!
Nagle Kaziu nie wytrzymał i ukryty za skałą ryknął donośnym głosem:
– Ty ! Nie skacz!!!! Mefistofeles idzie po ciebie!!!! Musimy podpisać cyrograf!!!!!!!
Wystraszyło nas to zachowanie Kazia, ale chyba to było powodem że chłopak nie skoczył. Zgłupiał calkowicie. Nikogo nie widział, słyszał tylko głos. Donośny, stanowczy!
Doskoczyliśmy do niego i… już był nasz!
Przy zejściu był już inny. Czarne myśli mu przeszły, a jak jeszcze usłyszał że zabierzemy go na Krupówki do dyskoteki, a tam może i jakąś pannę będzie mógł poderwać, to humor mu wrócił.
Jak widzicie, nie wszystkie wyprawy są dramatyczne. Rzadko, ale bywają też wesołe, zwłaszcza kiedy trzeba bawić się w podchody.
Autor tekstu: Zdzisław Hoły – Ratownik TOPR