HISTORIA POWSTANIA ”BACÓWKI”

HISTORIA POWSTANIA ”BACÓWKI” - STACJI RATUNKOWEJ GRUPY KARKONOSKIEJ GOPR W KARPACZU

HISTORIA POWSTANIA ”BACÓWKI”
© ZBIGNIEW NAKIELSKI | RATOWNICTWO GÓRSKIE

HISTORIA POWSTANIA ”BACÓWKI”

– STACJI RATUNKOWEJ GRUPY KARKONOSKIEJ GOPR W KARPACZU

HISTORIA POWSTANIA ”BACÓWKI”

– STACJI RATUNKOWEJ GRUPY KARKONOSKIEJ GOPR W KARPACZU

Było to na początku roku 1983, kiedy Kolega Sławek Woźny, ówczesny kierownik Sekcji Karpacz, wraz z Kolegami: Waldkiem Draheim „Dzidas”, Jackiem Jaśko, Andrzejem Juszczykiem „Kargul” i Zbyszkiem Pawłowskim „Papciu”, postanowili zainteresować  władze GOPR-u i administrację powiatu projektem zbudowania stacji ratunkowej przy dolnej stacji kolei linowej na  Kopie, rzeczowo argumentując taką konieczność. 

Ratownicy nie mogli  dłużej tolerować permanentnie powtarzającej się sytuacji w której oni sami, a przede wszystkim  poszkodowani zwiezieni z gór, byli zdani na ciągnące się w nieskończoność oczekiwanie przyjazdu karetki pogotowia.  

Po wielu bólach i perturbacjach, Rada Grupy Karkonoskiej GOPR przychyliła się do wniosku ratowników Sekcji Karpacz.

I tu zaczęły się „wielkie schody”.

Urząd Miasta w Karpaczu nie stawiał żadnych problemów, natomiast  Karkonoski Park Narodowy robił wszystko, aby ten pomysł nie doszedł do skutku. Projekt stacji zrobił nasz kolega ratownik, architekt Jacek Gmerek. Była to bardzo skromna, nieduża  drewniana konstrukcja w kształcie litery T, o całkowitej powierzchni około 30 m kwadratowych, przypominająca  dwupołaciowy dach ustawiony bezpośrednio na ziemi. Projekt był skalkulowany stosownie do finansowych możliwości Grupy, a wielkość konstrukcji nie powinna była „kłuć w oczy” KPN.  Po otrzymaniu projektu oraz zgody pozostałych Urzędów, Danusia  Kalitan wraz z Naczelnikiem Antonim  Rychlem, wyposażeni w dokumentację i wszelkie potrzebne papierzyska, udali się do dyrekcji KPN. Po krótkim czasie dostaliśmy negatywną odpowiedź, którą  tłumaczono tym, że Rada Naukowa KPN nie  wyraża zgody na jakąkolwiek budowę.

Minął kolejny rok.   Tym razem zwróciliśmy  się z pismem do ministra X, o pozytywne zaopiniowanie  naszej szczegółowo opisanej prośby. Ku  naszemu zdziwieniu odpowiedź nadeszła  bardzo szybko, a w dodatku pozytywna!

Mocno podbudowani tą radosną nowiną, Danusia i Antoś Rychel ponownie  udali się do KPN, aby jeszcze raz złożyć wszystkie potrzebne dokumenty. Oczywiście na samym wierzchu sterty papierów pyszniło się pismo podpisane przez Pana Ministra. Pan Dyrektor był bardzo miły i poprosił, aby dać mu czas na niezbędne w tej sprawie czynności. Mniej więcej po tygodniu odesłał  wszystkie dokumenty. I co zobaczyły zdziwione oczęta Biura Grupy? Pod  dekretacją  Pana Ministra, na tej samej kartce, odręczny wpis Pana Dyrektora: Nie wyrażam zgody

Wszystkich ratowników trafił przysłowiowy szlag.

W międzyczasie Kierownikiem Sekcji został Draheim (Dzidas), który bardzo energicznie zabrał się  do kontynuacji pomysłu budowy. Pewnego razu, podczas ponownego długotrwałego oczekiwania na karetkę, rozmyślaliśmy wraz z Dzidasem jak ugryźć problem. Zaprosiliśmy do debaty przy stoliku nie-brydżowyn Papcia, nasz wielki autorytet, a do tego mający rozległe znajomości. W tym czasie rozpoczęły się prace wzmacniania fundamentów podpór  kolei  na Kopę. Ustaliliśmy, że – nie patrząc na jakiekolwiek władze – rozpoczniemy budowę. Zdawaliśmy sobie sprawę, że ryzyko jest bardzo duże. Dzidas skrzyknął prawie całą Sekcję na jeden dzień i (po uroczystym wstępie) poszliśmy jak burza. Od karczowania, przez wykopy, zbrojenie, po betonowanie  fundamentów. Po tak sprawnym działaniu odtrąbiliśmy oczywiście górne „C”.   W tych pracach udział wzięli: Pawłowski, Marian Kostka, Draheim, Schubert, Ptak, Miśkowicz, Kisielewski, Cich, Pytel, Paruzel, R. Jaśko, Bankowski, Olejnik, Przeworski, Zbigniew Nakielski. Teraz, po wielu latach, mogę się przyznać, że materiały potrzebne do fundamentów zostały nam podarowane przez Kolej Miejską,  czyli  Papcia. Warto dodać, że Zdzichu Tomala („Dżony”) był  w tym czasie inspektorem budowlanym w COS Szklarska Poręba.

Po tej zagrywce, Zbigniew Pawłowski  i Andrzej Schubert poparli ten czyn na posiedzeniu RadyGrupy, ubarwiajac go mianem zrywu heroicznego / teraz albo nigdy/.

Minął  sezon letni i zimowy.

Na wiosnę Grupa „szarpnęła się” na dwie wywrotki kamienia /formak/ z Piechowic. Na piach i cement Grupę już nie było stać – takie to były czasy. W tamtych latach, jak pamiętacie, problemy były ze wszystkim, a zdobycie czegokolwiek  graniczyło z cudem. Znów musiałem się przypomnieć moim dawnym dłużnikom, i  dzięki temu kierowca pewnej firmy budowlanej który jeździł „Skodą” przywiózł nam pod bacówkę dwanaście ton żwiru i dwadzieścia worków cementu. Było czym murować. Do wyciągnięcia winkli z kamienia poprosiliśmy  Kolegów z Lubawki:  Stanisława Wałędzisa, Romka Szlandę, Jerzego Serafina, Waleriana Janura i Marka Gonerę. I znowu kicha!  Brak materiałów!

Front robót  zatrzymał się na jakiś czas, ponownie zasiedliśmy przy stoliku aby wspólnie pomysleć i tu raptem, jak na zaczarowanym ołówku,  pomysł się wykluł tuż przed północą.

Następnego dnia poszedłem do Urzędu Miasta  prosząc o rozmowę z Panią Naczelnik . Jak zwykle nie miała czasu, ale pod warunkiem że „będę się streszczał” zgodziła się poświęcić mi kilka minut. Bez owijania w bawełnę zaproponowalem taki „myk”.  Miasto powinno wykazać się jakimś czynem partyjnym,które to co roku są przecież robione, a miasto nie ma nic. Tak więc my,ratownicy Sekcji Karpacz rozpoczętą budowę stacji ratowniczej pod wyciągiem, wpiszemy jako społeczny czyn partyjny, a Miasto nam da tylko materiały na budowę.
Pani  Naczelnik „zrobiła wielkie oczy”.
Po chwili zapytała mnie, jak ja, jako stróż prawa /wtedy byłem jeszcze funkcjonariuszem  MO /mogę  stawiać jej taką propozycję?   
Ale, niech Pan przyjdzie do mnie jutro, to porozmawiamy. 

I o to chodzilo!

Następnego dnia znów przyszedłem do Urzędu Miasta i rzeczywiście wszystko uzgodniliśmy. Urząd Miasta wyda polecenie Dyrektorowi MOSiR-u, by zamawiał
potrzebne nam materialy /ilości w granicach rozsądku/ i dostarczał je na dolną stację kolei na Kopę.
Po tylu poniesionych trudach, nie mogliśmy się jednak przekonać do projektu, który przewidywał wyciągnięcie murów  piwnicznych, zasypanie ich i zrobienie wylewki jako poziom zero. Od tego miejsca miała stanąć konstrukcja drewniana w ksztalcie litery  „T”. Nie byliśmy zachwyceni. Dzidas zaproponował, aby udać się po pomoc do Białego Jaru (nie, nie do żlebu, nazwę „Biały Jar” nosiła knajpa w której z nadzwyczajną łatwością przychodziły nam rozmaite pomysły ) –  tam coś lepszego wymyślimy.  Tak też zrobiliśmy.
Po dyżurze, do kompanii dobraliśmy Z. Pawłowskiego i Kargula, i w zacisznym kąciku ustaliliśmy, że pierwszy strop zalejemy i w ten sposób zyskamy na dole garaż i piwnice na sprzęt.

Na realizację tego pomysłu znowu musieliśmy trochę czekać.

Zastępca Naczelnika, Kaziu Wróbel /Kajtek/ uruchomił „układy” na wielkiej płycie na Zabobrzu i przywiózł nam trzy płyty stropowe, które z małą katastofą budowlaną ułożyliśmy na murach.
Następnego dnia z Darkiem Nakielskim /Paskłal/ i Dzidasem, przy pomocy kilku lewarków ułożyliśmy je tak, jak należało. Każda z płyt ważyła ca dwie tony.
Ponownie  udałem się do Urzędu Miasta w Karpaczu, by złożyć kolejne zamówienie na dalsze materiały. W tym czasie w Urzędzie Miasta pracował nasz były Naczelnik Ryszard Jaśko, który w sposób dyskretny pomagał nam odnaleźć  ukrywajacych się przed nami (jako że byliśmy bardzo „upierdliwi”) urzędników, którzy potem dziwili się bardzo jak ich znajdowaliśmy.

Zrobiła się jesień.

Niezgodnie z projektem (ale jak można było zmarnować taką powierzchnię !), wyciągaliśmy z Dzidasem winkle ścian parteru. Przy ognisku  „Dzidas” powiedział, że trzeba zatrzeć wszelkie ślady dokumentacji budowy, że projekt i tak nam się nie przyda,  bo to co robimy to już samowolka w całości.

Komisyjnie spaliliśmy projekt w ognisku, za co  bardzo przepraszamy projektanta, naszego kolegę  ratownika  Jacka  Gmerka. Teraz już nikt nam nie zarzuci, że robimy więcej niż było w projekcie – rozmawialiśmy wracając do domu. Niestety,  na drodze do domu zawsze stał  ten „Bialy Jar”…
Na drugi dzień „Dzidas”, o dziwo w dobrej formie, pamiętał co zrobiliśmy, ale w uroczy sposób przypomniał mi: ty ..ju, ale przecież drugi  projekt jest u Antka w biurku!

Po pewnym  czasie uśmiechnięta mordka „Dzidasa”, który nie z takich opresji cało wychodził, obwieściła, że „problemu nie ma”!

Wzięliśmy  się do murowania. Ja radziłem sobie jeszcze jako tako, ale „Dzidas” ani w ząb, dlatego został moim pomocnikiem, czyli „fizolem”. Szło nam to jak po grudzie. Postanowiliśmy wykorzystać kolegów pracowników brygady budowlanej z wyciągu. Byli to Sylwek Pestka i Zygmunt Grochowski. Nie wzięliśmy
jednak pod uwagę tego, że to byli „nieźli  zawodnicy” i w ten cudowny sposób pozbyliśmy się rozliczanych za dyżury delegacji. Ale za to jakie nauki pobraliśmy!
A mury pięły się do góry, jak na Muranowie.
 
Muszę na chwię wrócić do czasu zalewania fundamentów.  Nasz ratownik, Józek Polak pracował w zakładzie remontowym PTTK w Kowarach jako stolarz. Firma ta budowała nam wcześniej Stację Centralną, a ojciec „Kargula” był inspektorem nadzoru budowlanego. „Kargul”” z ojcem, Józek  Polak i Antek  Rychel udali się teraz wspólnie do dyrektora firmy z prośbą o pomoc dla nas w pozyskaniu  materiału na konstrukcję dachu. Józek Polak natychmiast zadeklarowal, że wszystko zrobi sam w czynie społecznym, i w ten sposób dostaliśmy materiał za ”ciepły uścisk dłoni”, a przy okazji stolarkę na całą bacówkę.

W następnym roku rozpoczęliśmy budowę więźby dachowej i obsadzanie stolarki.

Przy tych pracach udział wzięli: Marek Przeworski, Darek Nakielski, Józek Polak, Waldemar Draheim, Zbigniew Nakielski, Józef Miśkowicz, Stanisław Pytel i Marek  Kuchciński. Po pokryciu papą budowę zamknęliśmy. Podłogę i boazerie wykonał Józek Polak. Instalacje elektryczne, z własnych  materiałów, zrobił Jan Komarnicki z Sekcji Jelenia Góra, a hydraulikę z pozyskanych materiałów wykonał Darek Nakielski „Paskal”.
 
Muszę tu wspomnieć, że w wielu pracach przy budowie pomagali nam Koledzy Andrzej Stefanowicz z Sekcji świeradów i Krzysztof Nowiński ”Szyszka” z malutkim Tomeczkiem z Sekcji Jelenia Góra.
 

W roku 1988, Stacja  Ratownicza, którą nazwaliśmy „Bacówka”, została otwarta.

Danusia Kalitan, wielce przychylna naszemu projektowi i uporowi, przekonała  Naczelnika, by zgodził się na oddanie kilku mebli z wyposażenia  Stacji  Centralnej na doposażenie „Bacówki”. Ku naszej niekłamanej radości dostaliśmy conieco i wszystko przedstawiało się już całkiem nieźle.

Dwa lata później Prezesem Zarządu został Jurek Czarnecki, który miał hojnych kolegów z branży papierniczej. Zaprosiliśmy więc odnośnych szefów na kilkudniowy pobyt w „Bacówce”. Kuchcik zajął się szkoleniem narciarskim, a my zajęciami „wieczornymi” co niemal natychmiast przełożyło się na dość pokaźne „walory”, za które zakupiliśmy brakujące  doposażenie dwóch pokoi i kuchni. Wynajmując te pokoje turystom mogliśmy nie tylko w całości utrzymać „Bacówkę”, ale jeszcze troszkę przekazać Grupie. Tak to się kręciło długie lata.

Ratownicy, już od 25 lat, nie muszą więcej czekać w mrozie, śniegu i deszczu przy stacji kolei na Kopę, na przyjazd karetki pogotowia ratunkowego.

 

 

 

 

 

 

 

 

ze wspomnień Zbigniewa  Nakielskiego – „Stryjka”

Od Autora: 

Wszystkie opisane wyżej prace wykonywaliśmy po dyżurach i w dni wolne od pracy. Naszym Rodzinom pragnę podziękować za Ich wyrozumiałość i cierpliwość. I pragnę przeprosić, za naszą – wówczas bardzo częstą – nieobecność w rodzinnych domach.
 

Od redakcji: zamieszczone tu fotografie stanowią własność Autora
Avatar photo
Zespół redagujący blog "Ratownictwo Górskie"