JERZY PIETKIEWICZ „PIEĆKA”
JERZY PIETKIEWICZ
Wyprawa ta organizowana była na Annapurnę Południową (wys. 7219 m.n.p.m. ). Problem był natury oczywistej, czyli dobrania składu uczestników wyprawy. Miejsca były tylko dla najlepszych wspinaczy i to aktywnych sportowo.
Chętnych było wielu, ale zasady uczestnictwa były twarde a liczba miejsc ograniczona. Aby być w dobrej kondycji, trenowano więc w Śnieżnych Kotłach lub skałkach w Górach Sokolich. Niektórzy również wyjeżdżali w Tatry.
Klubowa chatka ,,Pod Śmielcem” była i jest do dziś namiastką bazy, aby stąd wyruszać na wspinaczki.
Pewnego zimowego dnia do chatki przybyło kilka osób. Gruba warstwa śniegu utrudniała dojście, a od Paciorków przez wiatrołom rozpoczynały się problemy, zwłaszcza kiedy była noc i mgła ze śnieżną zamiecią. Idący z ciężkimi plecakami ludzie wielokrotnie zapadali się w głębokim śniegu, a czas dojścia wydłużał się w nieskończoność.
Dotarcie pod ,,Śmielec” było nagrodą dla wytrwałych.
Promieniujące ciepło z paleniska kuchni i kominka stwarzało sielską atmosferę. Wieczór upływał na relacjach i wrażeniach opowiadanych przez chatkowiczów. Czasem ktos grał na gitarze, ktoś śpiewał i pogaduszki przeciągały się do późnych godzin nocnych.
Tak było również tego wieczoru.
Gdzieś po godzinie dwudziestej trzeciej ucichł wiatr i ustąpiła mgła.
Rozległo się tupanie na progu chatki i w drzwiach pojawił się ,,Piećka” – prezes SKW.
To Jurek Pietkiewicz miał taki przydomek. Człowiek o cechach nieprzeciętnych, przyjacielski i koleżeński, mający za sobą znaczące wspinaczki, zdobyte doświadczenie.
W roku 1977 z Krzysztofem Wielickim i Aleksandrem Lwowem zdobyli szczyt Kohe Szachaur (7116 m.n.p.m.), północnym filarem w Hindukuszu. Miał wcześniej wiele trudnych i znaczących wspinaczek w Tatrach : na Kazalnicy Mięguszowieckiej czy samotne pokonanie wschodniej ściany Mnicha. Wraz ze Zbyszkiem Bielawskim dokonali pierwszego trawersowania ściany Kazalnicy.
Miał łącznie 18 lat działalności alpinistycznej. Był ,,motorem” i pomysłodawcą wielu imprez sportowych. Był również ratownikiem Karkonoskiej Grupy GOPR. Z zawodu magister AWF, nauczyciel. Pracował w Kuratorium Oświaty i Wychowania jako wizytator.
Teraz kierował przygotowaniami do wyprawy na Annapurnę Południową w Himalajach.
Po chwili odpoczynku, popijając herbatę, podzielił się wrażeniami z drogi do chatki. Ponieważ pogoda się poprawiła , zaproponował – zaskakując pomysłem chatkowiczów – nocny spacer do Wielkiego Śnieżnego Kotła. Początkowo propozycja nie wszystkim się spodobała ale po chwili namysłu Jola Brynda i Julek Ryznar zaczęli się szykować do wycieczki.
Dołączyłem także i ja.
Na zewnątrz jasno świecił księżyc i wiał niezbyt silny wiatr. Po niebie wolno przesuwały się chmury. Całą czwórką brnęliśmy w śniegu w stronę Śnieżnych Kotłów.
Zatrzymaliśmy się na odpoczynek przy chatce ,,Noworocznej” poznańskiego Klubu Wysokogórskiego, w której było dwóch taterników. ,,Piećka” raptem wpadł na pomysł;
– Odwiedzimy ich, ale zrobimy im kawał stulecia. Ja będę porucznikiem WOP-u, a ty Mariusz kapralem, a Jola z Julkiem będą udawać przemytników.
Jednomyślnie zaakceptowaliśmy ten plan.
Po chwili byliśmy już przy chatce i głośno tupaliśmy butami aby poznaniacy usłyszeli, co się dzieje na zewnątrz. Jurek stukał do drzwi, krzycząc przy tym ;
– Otwierać, WOP !
Kiedy otworzyły się drzwi, zaświecił w oczy latarką pierwszemu taternikowi i nie dając mu dojść do słowa oskarżył go o przekraczanie granicy polsko-czeskiej i przemyt kontrabandy w postaci narkotyków i czegoś tam jeszcze.
Sprawa zabrzmiała tak poważnie, że chłopak nie mógł opanować się z tłumaczeniem się, a Jurek zaczął go rewidować i odwrócił twarzą do ściany z rękoma podniesionymi do góry.
Drugi kolega ukazał się się we drzwiach i spotkało go dokładnie to samo. Do mnie, ukrytego za świerkiem w pobliżu wydał komendę;
– Kapralu ! Jeżeli tylko przestępcy ruszą się, to strzelajcie ! – Tak jest , obywatelu poruczniku ! – odkrzyknąłem, z trudem hamując śmiech.
– Ubierajcie się, pójdziecie z nami – rozkazał ,,Piećka”.
– A dokąd ? – spytali poznańscy taternicy.
– Na strażnicę WOP ! – krzyczał Jurek.
Kiedy ruszyliśmy w stronę Kotła, zameldowałem po pewnej chwili tak jak to robili WOP-iści;
– Obywatelu poruczniku, złapałem jeszcze dwóch !
– Dostaniecie kapralu za to czternaście dni urlopu i przedstawię was do awansu lub dostaniecie za to medal – odpowiedział Jurek.
Przystając co chwilę, poznaniacy próbowali się tłumaczyć, że są niewinni i tylko tutaj przyjechali aby się wspinać.
Bali się jednak, że wojsko może strzelać. Szli z myślą, żeby jakoś dojść do strażnicy WOP-u i wszystko się na pewno wyjaśni. Co pewien czas cicho między sobą mówili, że się nie zameldowali w chatkowej książce. Brnęliśmy wszyscy w w dość głębokim śniegu i po czasie wszyscy byliśmy na dnie dużego Śnieżnego Kotła.
Czwórka z Sudeckiego Klubu z trudem hamowała śmiech. Tutaj Jurek wydał ostatni rozkaz chłopcom z Poznania;
– Opuśćcie ręce, jesteście wolni a my chcemy się wam przedstawić.
Taternicy nadal stali z rękoma uniesionymi w górę. Przy gromkim śmiechu czwórki z SKW byli zdezorientowani, w czym jest rzecz.
– Przecież…?
Wymieniliśmy swoje imiona, ale uleciały mi chyba z wiatrem. Jeden z nich miał chyba ksywę ,,Krokodyl”, a drugiego nie pamiętam.
We wspaniałej scenerii gór, w księżycowej poświacie dumnie prezentowały się Ząb Rekina i Turnia Popiela.
Co chwilę poznaniacy powtarzali:
„- No, świetnie, a kto nam w to wszystko uwierzy jak będziemy opowiadać kolegom. Daliśmy się zrobić sudeciarzom, ale nie żałujemy bo noc taka jak ta jest wyjątkowo piękna. Nie mamy do was wcale żalu, bo kawał był przedni „.
Jurek był zadowolony, że kolejny dowcip można było zaliczyć do udanych. Chodził uśmiechnięty i dumny, bo nie każdy potrafił dorównać mu w humorze o przemyślanym scenariuszu.
Wróciliśmy do chatki poznańskiej na herbatę a następnie czwórka z SKW wróciła do swojej chatki ,,Pod Śmielcem”.
Następnego dnia wszyscy spotkaliśmy się na wspinaczce w Śnieżnych Kotłach.
Z przełączki na Grzędzie, którą nazwałem ,,KOLAN-LA”, żeby Jurkowie; Kolankowski, Woźnica i Pietkiewicz nie sprzeczali się o nazewnictwo, obserwowałem wspinające się zespoły.
,,- Kto chodzi, ten nazywa’’ – tak mawiano i pisano w książce chatkowej ,,Pod Śmielcem”.
Dopisywała słoneczna pogoda i dobre humory. Skoro w Himalajach przełęcz znaczy ,,La”, to w Karkonoszach będzie w ramach intereksploringu ,,Kolan” – Kolankowski miał swój ślad.
Kilka tygodni później ,,Kolan” przyjął nazwę z uśmiechem i bez zarzutu, a koledzy również.
Wtedy, jak bywało w zwyczaju, zdarzały się zapisy wydarzeń mniej lub bardziej znaczących w książkach jakie były w chatkach. Swoista kronika – historie ludzi, tych którzy pokochali idee sportu i przyrody w Karkonoszach i ogólnie górach.
Właśnie jednym z nich był nasz przyjaciel ,,Piećka” – Jerzy Pietkiewicz. Ja, i myślę, że wielu kolegów także, tak właśnie go zapamiętaliśmy.
W następnym sezonie zimowym ukazała się wiadomość w Taterniku, że w Tatrach podczas wspinaczki zginęli ci dwaj chłopcy z Poznania.
Zabrakło także Jurka, Julka Ryznara i Józka Koniaka.
Zginęli na Annapurnie Południowej w 1979 r. W Kotle Łomniczki na symbolicznym cmentarzyku jest tablica upamiętniająca z nazwiskami. Znajdują się tam i inne tablice, także symboliczne ludzi związanych z górami.
Są chwile, kiedy wspomnienia sprzed lat wzbudzają w nas refleksje, że wydarzenia jakie wspólnie przeżywaliśmy były jakby wczoraj.
Wczoraj ? Tak było……