JUBILEUSZ ANTENKI
„Opublikuj to później, bo w przeciwnym razie wszyscy wezmą to za primaaprilisowy żart” – rzekł Pan Redaktor Naczelny.
Tak się bowiem składa, że właśnie 1 kwietnia, dokładnie 50 lat temu, jako surowy „materiał na pracownika” rozpoczęłam nowy etap życia w Specjalistycznej Pracowni Radiotechnicznej Wojciecha Nietykszy – twórcy i producenta radiotelefonów „Klimek” i „Wawa” .
Pracę u Wojtka rozpoczęłam oczywiście jako „przyuczająca się do zawodu”, aczkolwiek zostałam – niejako awansem – zarejestrowana jako pracownik techniczny. W tamtych czasach wszyscy posiadali książeczki ubezpieczeniowe, w których odnotowywano wszelkie zatrudnienia, zarobki, wizyty i zwolnienia lekarskie. Moja książeczka przetrwała liczne przeprowadzki i stanowi dziś cenną pamiątkę.
Systematycznie i bardzo mądrze wprowadzał mnie Wojtek w świat radiotechniki, nauczył czytania schematów i prawidłowego posługiwania się lutownicą.
Wbrew pozorom, lutowanie nie jest bowiem takie szalenie proste. W mgnieniu oka można „zamordować” z trudem zdobyty i kosztowny element. Nigdy przedtem nie przypuszczałabym, że i w tak nieromantycznej czynności potrzebne jest wyczucie porównywalne z wierceniem otworów w perłach.
Po niedługim czasie okazało się, że nie jestem kompletny tuman, i że „trója z fizyki” na świadectwie maturalnym była raczej karą za wyraźne lekceważenie wybitnie nudnych wykładów pani profesor i czytanie pod ławką, obłożonego dla niepoznaki w gazetę, „Muru” Sartre’a.
Tak więc, kiedy pewnego dnia samodzielnie złożyłam „Klimka”, włączyłam… a w głośniczku usłyszałam nawoływania francuskich taksówkarzy – byłam chyba bardziej przejęta i szczęśliwa niż Neil Armstrong podczas słynnego stąpania po Księżycu.
Czas mijał, a my (Wojtek, ja, i niezwykle pomocni Bracia Chojnaccy) pracowaliśmy bezustannie. Z Zakopanego przyjeżdżał Jurek Szuber z Andrzejem Bachledą i Andrzejem Mateją – odbierali gotowe radiotelefony, na które z utęsknieniem czekali tatrzańscy ratownicy.
Ale na radiotelefony czekały wszystkie Grupy GOPR.
Czekali również himalaiści. Jednym z pierwszych, wyposażonych w wojtkowe radiotelefony był Rysiek Szafirski podczas wyprawy na Malubiting w roku 1969. Na pamiątkę tego wydarzenia na „malubitingowym” Klimku wygrawerowany został później stosowny napis, a ja spuchłam z dumy.
Nie sposób w jednej notatce opisać wszystkie wydarzenia sprzed 50 lat, a i pamięć bywa zawodna. W artykule p.t. „Historia łączności w polskim ratownictwie górskim” , który ukazał się w pierwszym wydaniu (1/2016) naszego kwartalnika, ujęłam temat nieco szerzej. O radiotelefonach i Wojciechu Nietykszy pisałam również kilkakrotnie na tutejszym blogu.
Jedno jest pewne: brałam udział w tworzeniu DZIEŁA, którego AUTOR zasłużył na najwyższe odznaczenia i dowody uznania. To bardzo przykre, że nigdy ich nie otrzymał.