KSIĄŻKA O TOPR
„TOPR. Żeby inni mogli przeżyć.”
Napisała ją znana dziennikarka, pani Beata Sabała-Zielińska, góralka, mieszkanka Zakopanego. Miasta znanego nie tylko „z brzydoty”, ale generalnie znanego. Pisała dwa lata, o czym jest informacja na ostatniej stronie: Kościelisko, sierpień 2016-sierpień 2018.
Napisała ładnie i ładnie wydano; twarda okładka, dobre zdjęcia. Pani Beata przez dwa lata rozmawiała z ratownikami, na co wyraził zgodę naczelnik Jan Krzysztof, który powiedział krótko:
„Proszę bardzo. Każdy może o nas pisać, ale żadnemu z nich nie nakażę, by z tobą rozmawiał. Jeśli się zgodzą, pytaj, o co chcesz”.
Znaczy też dobry człowiek. Zgodzili się. Powstało dzieło, które na stałe zagości w literaturze górskiej i które po pisarstwie Michała Jagiełły zapełniło lukę czasową. Przeczytałem jednym tchem na pierwszym posiedzeniu, potem fragmentami. Mimo, że książkę mam już jakiś czas, ciągle do niej wracam.
Pisanie pani Beaty „wkręciło mnie w sentymentalną podróż w przeszłość”. Bo moja przygoda z ratownictwem górskim tak naprawdę zaczęła się w Tatrach.
Uczyliśmy się gór i ratownictwa. Pamiętam zajęcia ścianowe z Kazkiem Byrcynem, i jego „anorak” czyli oficerską pelerynę, pod którą przeczekaliśmy ulewę. Nasze nowe goprowskie były do nie użytku już po kilku minutach. Fantastyczni instruktorzy, dzisiaj legendy nie tylko ratownictwa górskiego ale i Tatr, uczyli nas i jednego i drugiego. Żeby w tym uczestniczyć trzeba było znać dobrze Tatry. To był obowiązek nie tylko w GOPR, ale też w Klubie Wysokogórskim. Po trudnych szkoleniach i egzaminach dostawało się stopień taternika. Tak było przed laty.
Dzisiaj oczywiście jest inaczej, bo takie jest prawo rozwoju i postępu ludzkości. Dzisiaj ratownictwo górskie w Polsce, a szczególnie w Tatrach jest na najwyższym światowym poziomie.
Wiedza ratowników, wyposażenie, środki łączności i transportu dają możliwość maksymalnego zabezpieczenia turystów w Tatrach. Za tym stoją ludzie; ratujący i ratowani, góry „poza złem i dobrem”, ludzkie zapotrzebowania i często bezmyślna ich realizacja. Tragedie i sukcesy ludzi, którzy zdecydowali się na działanie w tak pięknych górach jakimi są Tatry. O tym jest ta książka.
Napisana przejrzystym językiem opowiada nie tylko o sensie ratownictwa górskiego, ale też pokazuje całą jego złożoność, ratownictwo letnie i zimowe, ścianowe, jaskiniowe, helikopterowe itp., czym jest TOPR, jego początki i dzisiejszy status Stowarzyszenia.
Ta świetnie napisana książka powinna być literaturą obowiązkową dla wszystkich wybierających się w Tatry. Na mniejsze lub większe wędrówki czy wspinaczki.
W zakończeniu autorka napisała: „W Pogotowiu priorytetem jest ratowany…………Ważna jest także przynależność do grupy i organizacji o określonych i niezmiennych od lat zasad, mówią ratownicy”.
Szanuję przestrzeganie zasad, doceniałem, doceniam i jestem pełen uznania dla osiągnięć kolegów ratowników z TOPR-u.
Nie mogę się jednak zgodzić z wpisami na stronie 30 i 31.
Wpisy te są przekłamaniem historii ratownictwa górskiego w naszych górach, szczególnie w relacjach między Grupą Tatrzańską a pozostałymi Grupami. Nie było „wszystkim po równo”, ani też konfliktu politycznego związanego z oderwaniem się TOPR-u. Tamte czasy tworzyły inne uwarunkowania i nie mogło być inaczej.
Nigdy nie chciałem być toprowcem – / „….toprowiec nazwany goprowcem na pewno się obruszy i szybko wyprowadzi dyletanta z błędu / w przeciwieństwie do goprowca, który tym awansem będzie zachwycony /” . Zawsze uważałem i uważam, że ratownictwo górskie jest na miarę zapotrzebowań i do tego przywiązane do swoich do gór, którymi nie muszą być Tatry. Moimi są Karkonosze.
Mam zatem nadzieję, że w następnych wydaniach – a takie być powinny – rzetelnie zostaną wyjaśnione relacje między GOPR-em i TOPR-em, bo w aktualnym wydaniu są one, delikatnie mówiąc, mocno naciągane i stawiające w fałszywym świetle GOPR, któremu to TOPR – mimo wszystko – sporo zawdzięcza.