LATO NA ŚNIEŻCE 1977
LATO NA ŚNIEŻCE 1977
Kiedy otworzone zostało nowe schronisko na Śnieżce w 1975 roku, w architekturze „latających talerzy'”, na szczyt góry wędrowały liczne grupy turystów. Szykowano też przekazanie i przeniesienie obserwacji ze starego obserwatorium do nowych „talerzy'”.
Dostałem pracę w Obserwatorium Wysokogórskim na Śnieżce i było to dla mnie czymś wymarzonym – pracować w górach. Kierownik obserwatorium Tadeusz Hołdys był wymagającym szefem i chciał żeby nowy obiekt był wyposażony w najlepsze urządzenia i sprzęt. Czynił starania, żeby w „talerzach” nie było wad budowlanych, a te które były miały być poprawiane przez wykonawcę – czyli JPBM. Mnie przypadało zajmować się usterkami i innymi pracami codziennymi. Bywało, że dosłownie nie było już co robić i wymyślałem sobie różne zajęcia, niekiedy takie jakich Hołdys by mi nie zlecił.
Z początkiem lata 1977 nadeszło kilka słonecznych dni.
Kierownika nie było, roboty konkretnej też nie więc Bogdan – obserwator na dyżurze podpuścił mnie mówiąc, że jeszcze nikt nie zjechał na linie z górnego „talerza” i on za taki wyczyn postawiłby kilka czeskich piwek. Jeszcze ktoś z kolegów poparł pomysłodawcę, a ja poszedłem do pokoju po linę i wróciłem na pomost górnego ,,talerza”. Nie patrzeliśmy na tłumy przechodzących turystów, lina była już zafiksowana za barierki, ja wiązałem węzeł Prusika po czym w kluczu zjazdowym zacząłem zjazd na dolny „talerz”. Po powrocie zakład o zjazd wygrałem i Bogdan w następnych dniach wywiązał się jak należy.
Upłynęło może dwa tygodnie, pewnego dnia przyjeżdża kierownik Hołdys na Śnieżkę i już od progu drzwi obserwatorium wzywa mnie do siebie. Ma w ręce gazetę i krzyczy ,,co to jest !” . Odpowiadam zaskoczony zupełnie, że „….hmmm , gazeta …” a on odwraca stronę, na której jest zdjęcie z opisem.
TO JA TAK PANU ZLECIŁEM ?
Przyznam, że zaniemówiłem, ale kierownik nie, i nadal żądał wyjaśnień grożąc mi wyrzuceniem z pracy. Wtedy skupiony ,,na maxa” wypaliłem –,, Panie magistrze ! Mówił pan abym przeczyścił odpływy wody, tak ? Nie dałem rady z góry więc musiałem od dołu, stąd ten zjazd na linie ! Chwilę ciszy przerwał Hołdys i ze zdziwieniem na twarzy powiedział do mnie ” to ja tak panu zleciłem ? ” Stojący za mną koledzy obserwatorzy potwierdzili , że słyszeli takie polecenie gromkim TAAAK ! Tak panie kierowniku ! Znów chwila ciszy….czekałem ja i koledzy jak zawyrokuje kierownik Hołdys.„No to dobrze, powiem dyrektorowi IMGW, że to były prace konieczne”, po czym zabrał tę gazetę i poszedł do swojego gabinetu.
Stałem jakąś chwilę oniemiały, że się mi upiekło. Koledzy się uśmiechali a najbardziej Bogdan i Janusz , który szczerze oklepał mnie serdecznie po plecach. ,,No stary, udało się magistra Hołdysa przekonać ”.
Po zajściu ze Śnieżki zdobyłem Gazetę Robotniczą z tą fotografią. Okazało się, że na szczycie był Józek Bożek – redaktor GR i to on mnie sfotografował, zamieścił opis i tak zostało.
W te pogodne i ciepłe dni na Śnieżkę wchodziły setki turystów.
Restauracja dosłownie pękała w szwach, a obsługa kuchni musiała przyrządzać posiłki. 8 lipca 1977 roku koło południa zaalarmował nas ktoś z pracowników restauracji tj; Zbyszka Górskiego i mnie , że Józek kucharz bardzo źle się czuje bo narzekał na ból w mostku klatki piersiowej. Natychmiast pobiegliśmy do niego. Leżał u siebie spocony i słaby.
Był tęgim mężczyzną, mówił, że leczy się na serce. Należało chorego szybko zwieźć do szpitala. Zatelefonowaliśmy do stacji centralnej GOPR w Jeleniej Górze i następnie poprosiliśmy telefonując do strażnicy WOP w ,,Domu Śląskim”, dowódcę o samochód do transportu chorego. Za chwilę przyjechał wopista i Józka na toboganie ułożyliśmy w UAZie.
Zjeżdżałem siedząc przy chorym, a on momentami tracił przytomność więc stosowałem masaż serca.
Jazda tą drogą nie należy do komfortowych zwłaszcza kiedy trzeba szybko jechać z poszkodowanym. Przed Strzechą Akademicką zauważyłem kolegów Tadka Gazdowicza i Waldka Draheima jadących do pomocy na motorze. Dalej poniżej widzę na Złotówce stoi śmigłowiec TVP z Wrocławia a przy nim ludzie. Polecam kierowcy podjechać do śmigłowca. Mówię pilotowi ,że ratujemy człowieka z podejrzeniem ataku serca.
Prosimy o pomoc. Pilot natychmiast podejmuje decyzję.
Wszystek sprzęt z maszyny usuwamy w trawy i ładujemy chorego Józka do śmigłowca MI-2. Lecimy w kierunku Jeleniej Góry i lądujemy na lotnisku aeroklubu. Pod śmigłowiec podjeżdża karetka pogotowia ratunkowego z lekarzem i po chwili chorego wiozą na sygnale do szpitala.
Podchodzę do pilota chcąc mu podziękować za pomoc, ale ten z uśmiechem mówi, że już dzisiaj nigdzie nie leci bo nie ma paliwa itp. Jestem poniekąd pod wrażeniem, bo udało się najszybciej jak było możliwe zwieźć chorego i oddać w ręce lekarzy. Przyjeżdża kolega z GOPRu i zabiera mnie z lotniska do stacji centralnej w Jeleniej Górze.
Okazuje się, że była to trzecia akcja z użyciem śmigłowca w naszych górach. Akcja spontaniczna, ale skuteczna dzięki życzliwości pilota. Nie pamiętam z nazwiska i w zapiskach nie ma za wiele, więc choć w tej formie ślad zostawiam.