
MAMA ANTENKI
MAMA ANTENKI
Na początku maja 1975 roku wyruszyliśmy wyładowanym po brzegi Jelczem do Pakistanu. Przed nami było kilkanaście krajów i ponad 7 tys. km. Problemy jakie nas czekały były na razie zagadką, a entuzjazm z jakim naciskaliśmy na pedał gazu naszej ciężarówki, tłumił wszelkie niepokoje kłębiące się w naszej podświadomości.
Po pierwszych perypetiach związanych z pęknięciem rurki paliwowej, po przejechaniu 120 km, dalej bez specjalnych przeszkód dotarliśmy do granicy tureckiej. Tutaj zaczęły się schody, nawet bardzo strome, bowiem celnicy tureccy doszli do wniosku, że wieziony przez nas wyprawowy sprzęt i ekwipunek możemy na terenie Turcji sprzedać, i zażądali gwarancji w postaci kilkunastu tysięcy dolarów (których oczywiście nie mieliśmy), albo gwarancji naszego konsulatu w İstanbule.
Trzeba było do owego konsulatu pojechać. Padło na mnie. Epizod ten w naszej podróży pokazał, że szczęście czasami głupim sprzyja.
Po pierwsze, kiedy stanąłem na drodze żeby „złapać stopa”, złapałem Nysę PZL – Polskie Zakłady Lotnicze, których pracownicy jechali do Turcji w sprawach serwisowych. Panowie doskonale znali Istambuł, nasz konsulat, oraz mieli zaprzyjaźniony hotel. Następnego dnia był piątek czyli muzułmańskie święto, konsulat nie powinien pracować. Moja życiowa zasada że warto próbować, okazała się w tym przypadku słuszna.
Wpuszczono mnie do konsulatu. Miałem na sobie goprowski sweter, który – tak nawiasem mówiąc – pomógł mi wielokrotnie w różnych kłopotliwych sytuacjach.
Za pokaźnym biurkiem siedziała sympatyczna pani i o dziwo uśmiechała się do mnie.
„Ma pan taki sweter jak moja córka”, powiedziała na przywitanie. Anna Zawadzka (obecnie Kokesch) – czyli Antenka, była wtedy kierownikiem biura Zarządu Głównego GOPR w Zakopanem, ja naczelnikiem Grupy Sudeckiej – znaliśmy się bardzo dobrze.
Po wyłuszczeniu naszych problemów, pani podniosła słuchawkę, i ruszyła lawina informacji i poleceń. Mimo piątku i wolnego dnia znalazł się tłumacz, a nawet pan konsul. Po kilku godzinach ciężkiej pracy, zaopatrzony w stosowne dokumenty zostałem odwieziony przez pana konsula do odpowiedniej stacji autobusowej. Jeszcze tego samego dnia wyruszyliśmy w dalszą podróż.
Kilka dni temu dotarła do nas wiadomość o odejściu Pani Zofii Miszewskiej – Mamy Ani Kokesch.
Tłumacz z wielu języków, dyplomata, pani o niezwykłym poczuciu humoru, odeszła w wieku 95 lat.
Tym krótkim wspomnieniem – w imieniu własnym, naszej Redakcji i Kolegów ratowników – składamy Ani i jej Rodzinie kondolencje.
Redakcja i ratownicy Grupy Sudeckiej (obecnie Karkonoskiej) GOPR.
Tekst: Marian Sajnog