MOJE WSPOMNIENIE O GIENKU STRZEBOŃSKIM
W najnowszym numerze „Tatr” znalazło się krótkie wspomnienie Janiny Gorgosz, przewodniczki tatrzańskiej, która opisuje wycieczkę na kursie przewodnickim, prowadzoną przez Gienka Strzebońskiego. Podkreśla jego opanowanie i spokój, kiedy schodzili z Polskiego Grzebienia do Doliny Białej Wody podczas burzy z ulewnym deszczem. Pisze, że zaimponował jej stoicki spokój prowadzącego i wspomina to jako życiową, niezapomnianą lekcję. Czytając to postanowiłem dorzucić swoje „trzy grosze” do tematu.
Nasza wspólna znajomość z Gienkiem zaczęła się w 1974 roku, kiedy zostałem kierownikiem Sekcji Operacyjnej GOPR w Gorlicach, a Gienek przyjechał do Gorlic razem z naczelnikiem Grupy Krynickiej na kontrolę z ramienia Naczelnictwa GOPR. Chyba zapunktowałem u Niego, gdy dowiedział się, że jestem przewodnikiem tatrzańskim.
Rok póżniej uczestniczyłem w kursie II stopnia na Polanie Chochołowskiej, a kierownikiem kursu był właśnie Gienek.
Podczas tygodniowego pobytu na kursie dostąpiłem zaszczytu wyjazdów z Nim do Zakopanego po „zaopatrzenie”. Wtajemniczeni wiedzą jakie, a inni pewnie domyślają się o co chodzi, bo wieczory na kursach bywały długie, a noce krótkie. Podczas jednego z takich wypadów, okazało się, że wszystkie „owe” sklepy są już zamknięte, a „towar” w restauracjach za drogi. Zawsze pewny siebie w górach, tym razem Gienek wydawał się bezradny. I wtedy uratowałem sytuację w poznanej miesiąc wcześniej melinie, gdzie bez trudu zakupiliśmy co trzeba.
No i w drodze powrotnej zaczęło się, Gienek zaczął mi nieco przekornie dokuczać „Ty przewodnik, takiś dobry w Zakopanem, a co to za turniczki?” – pytał wskazując w Chochołowskiej skałki oświetlone pełnią księżyca. Ale po twardej przewodnickiej szkole w krakowskim SKPG byłem z topografią Tatr za pan brat, więc nie dałem się.
Nasze drogi skrzyżowały się niebawem, kiedy zacząłem organizować dla ratowników Grupy Krynickiej obozy topograficzno-kondycyjne w Tatrach Słowackich, które prowadziłem wspólnie z Przemkiem Wrońskim, ratownikiem naszej sekcji i kolegą po przewodnickim, tatrzańskim fachu. Pierwszy nasz obóz z bazą namiotową w Matlarach zapamiętałem szczególnie.
Po kilku turystycznych przejściach zabraliśmy chłopaków na Gierlach.
Wycieczka udała się znakomicie, ale na drugi dzień usłyszeliśmy w bazie warkot motocykla, przyjechał sam Gienek, by sprawdzić nasze poczynania. Jak dowiedział się, że byliśmy na Gierlachu, wygarnął mi, że nie miałem prawa tam prowadzić (wówczas byłem jeszcze przewodnikiem III klasy) i jak to On, drążył dalej temat. Wtedy zaproponowałem, byśmy wybrali się do Smokowca, by pogadać o tym przy piwku w przewodnickiej knajpie, na co chętnie zgodził się. I całe szczęście, bo dołączył tam do nas Milan, kolega z HS, którego akurat spotkaliśmy, gdy był na patrolu, a my podchodziliśmy z Wielickiej na Gierlach. Zapewnił Gienka, że widział, że bezpiecznie i zgodnie z zasadami prowadziliśmy grupę i że jako ratownicy będący przewodnikami możemy to robić. To, i pewnie wyśmienite piwko, wyraźnie uspokoiło Gienka.
Kolejne spotkanie z Gienkiem, które nie przypuszczałem, że będzie ostatnie, to wyjście w ramach niegdyś organizowanych Dni Przewodnickich na Mięguszowiecki Szczyt Wielki. Grupkę prowadził Gienek, który wyraźnie ucieszył się, że będzie miał w towarzystwie dwóch goprowców, mnie i naszego lekarza z SO GOPR Gorlice, dr Kazka Jędrycha. Powitał nas w swoim stylu: „O, gopry przyszły”.
Ruszyliśmy z Morskiego Oka na Przełęcz Hińczową i dalej klasycznie na Mięgusza.
Gienek prowadził pewnie, w ekspozycji czuł się we własnym żywiole. A pamiętać trzeba, że wówczas chodziło się na takie trasy bez asekuracji, sprzętu i kasku. Ze szczytu schodziliśmy Drogą po Głazach. Kiedy zaczęliśmy podejście na Przełęcz Pod Chłopkiem, Gienek niespodziewanie zwrócił się do mnie: „Teraz ty będziesz prowadził, a ja będę zamykał grupę”.
Dr Jędrych spojrzał na niego zawodowym okiem lekarza i widocznie coś było nie tak, bo postanowił, że też będzie szedł z Gienkiem z tyłu. Może wydawać się to teraz dziwne, ale znając Gienka żaden z nas nie śmiał zapytać Go, czy wszystko z Nim w porządku, bo ostra reakcja była łatwa do przewidzenia, a poza tym Gienek nigdy nie przyznałby się, gdyby coś mu dolegało. Ponieważ wycieczka zakończyła się pomyślnie, nie wracaliśmy już do tej sprawy..
Niedługo potem przyszła porażająca wiadomość, 10 listopada 1978 r. Gienek zmarł na skutek zawału serca podczas kierowania akcją ratowniczą w Dolinie za Mnichem. Można przypuszczać, że podczas naszej wspólnej wycieczki wystąpiły już u Niego pierwsze symptomy choroby układu krążenia, ale tego już nie dowiemy się.
Gienka, wybitnego Ratownika, uczestnika ponad 500 akcji ratunkowych w Tatrach, dwukrotnie piastującego funkcję Naczelnika, zapamiętałem jako małomównego, ale zdecydowanego i bardzo wymagającego, opieprzającego, kiedy trzeba, a w głębi duszy – serdecznego i pomocnego Człowieka.
Ryszard Nowak
Przewodnik tatrzański i ratownik-senior Grupy Krynickiej GOPR.