OPOWIADANIE W STARYM MŁYNIE
OPOWIADANIE W STARYM MŁYNIE
Do końca grudnia 2001 roku brakowało tylko jednego dnia.
Mietek postanowił odwiedzić kolegę Marka. Dziesięciostopniowy mróz i porywisty wiatr porywał śnieg tworząc zamiecie i zaspy na drogach. Wieczorem przed wyjściem z domu założył puchową kurtkę, a w drogę wziął narciarski kijek. Pod butami chrzęścił śnieg.
Tej zimy śniegu sypnęło powyżej normy. W Przesiece, wczasowicze i turyści przebywali teraz w ciepłych pokojach domów wczasowych i tylko sporadycznie na drodze pojawiała się piesza postać. Na przyjezdnych z nizin zima w górach zawsze robiła duże oraz bajkowe wrażenie. W jednym z najstarszych domów Przesieki zwanym „Stary Młyn”, przy rzece Podgórnej, mieszkał Marek.
Wtedy był opiekunem obiektu i przyjmował gości na nocleg. Starał się jak na gospodarza przystało o dobrą atmosferę.
Bywało, że w Młynie brakowało miejsc. Już od drzwi słychać było gwar gości.
„Stary Młyn” – dom pamiętający stare i przeróżne dzieje,
interesował starą architekturą, a wewnątrz wystrojem drewnianych elementów konstrukcyjnych belek i desek. Dom utracił wprawdzie sprzęt młynarski, choć do lat czterdziestych ubiegłego stulecia jego mieszkańcy i właściciele trudnili się tym rzemiosłem. Nazwa pozostała i jeszcze gdzieś porzucone koła młyńskie przy drodze.
W kuchni kilka osób krzątało się przy przygotowaniu kolacji, a pozostali siedzieli przy kominku rozmawiając na różne tematy.
– A witam, witam serdecznie i zapraszam – życzliwie przywitał Mietka Marek i gestem ręki zaprosił do kręgu osób siedzących przy kominku.
– Poznaj moich gości, którzy przyjechali na Sylwestra i usiądź wśród nas. Zaraz dostaniesz herbatę.
Przy świetle świec i blasku kominkowego ognia, Marek przedstawił przybysza dodając: – ratownik górski, znawca Karkonoszy
– Marek, daj spokój – wtrącił Mietek.
Siedzący goście poruszyli się z wyartykułowanym „Ooo” i zaczęli się kolejno przedstawiać; Agnieszka, Grażyna i Darek z Wrocławia, Janusz mieszkający obecnie w Niemczech i Lidka z Marianem z Otwocka, oraz innych gości.
Każdy ogrzewał dłonie kubkiem gorącej herbaty i wpatrywał się w tańczące płomienie na palących się polanach w kominku. Ktoś kończył relacje o perypetiach związanych z podróżą i dotarciem do Przesieki. Zaczęto rozprawiać o tym, co można jeszcze przed Sylwestrem zwiedzić w warunkach obecnej zimy i możliwych pieszych wycieczek w góry. Kłopotem stały się nieprzetarte szlaki i drogi.
Ktoś z grupy osób zaproponował Mietkowi, żeby opowiedział kilka historii o akcjach ratunkowych w górach i udziale w nich.
Oczy siedzących zwróciły się na Mietka.
– No opowiedz prosimy, ratownicy mają odznaki z błękitnym krzyżem , pokaż nam… Powiedz mieszczanom ,, -uśmiechał się Marek.
– Cóż tu dużo gadać, różnie bywa w górach – zaczął Mietek.
– Jestem ratownikiem ochotnikiem, niekiedy pełnię dyżury w górach, jak jest wezwanie do akcji ratunkowych lub poszukiwawczych – wtedy razem z kolegami ratownikami z Karkonoskiej Grupy GOPR bierzemy się do roboty. Jesteśmy po to wyszkoleni, żeby ludzie w górach mogli liczyć na naszą pomoc i ratunek . Legendarny tatrzański ratownik Klimek Bachleda powiedział – dając bohaterski przykład podczas akcji ratunkowej: ,, Mus cłeka ratować,, , i to jest dla nas podstawą działań w górach.
Dosiadło się jeszcze kilka osób i zaczęło się przysłuchiwać, jak to w Karkonoszach zaczynało, rozpoczynało się ratownictwo.
Mietek opowiadać zaczął również o własnych doświadczeniach i akcjach górskich. O zwożeniu narciarzy ze złamanymi rękami lub nogami z nartostrad, o turystach którzy zimą ześlizgnęli się ze zbocza Śnieżki w 1976 roku i pomyślnie zostali uratowani z wypadku.
Opowiadał o akcji ratunkowej w Śnieżnych Kotłach w 1977 roku zimą, gdzie wypadkowi uległ jego kolega spadając na dno Małego Kotła. Ta akcja należała wtedy do tych trudnych, ale także udanych, bo ranny został dzięki kolegom ratownikom uratowany i przewieziony do jeleniogórskiego szpitala.
Słuchający wydawali się być pod wrażeniem atmosfery wieczoru – bezpieczni i spokojni.
Słowa Mietka przerwało głośne pukanie do drzwi.
Wszedł syn Mietka, Kamil.
– Dobry wieczór. Tato dzwonili z GOPR-u, że jest akcja i przyszedłem tobie powiedzieć…
Siedzący wokół kominka spojrzeli na Mietka.
– Widzicie teraz sami jak to jest. Tutaj ciepło i miło, a ja was muszę pożegnać. Innym razem dokończę opowiadania, trzymajcie się ciepło – cześć…
Ruszył szybko do domu, aby spakować potrzebny sprzęt i zadzwonić do stacji centralnej GOPR w Jeleniej Górze. Rozmowa z ratownikiem dyżurnym była krótka – udać się na Bacówkę do Karpacza, a dalej z kolegami ratownikami na lawinisko w Kotle Łomniczki. Tam pod zwałami śniegu przysypany jest narciarz.
Mietek dotarł około 20:00 na „Bacówkę” przy dolnej stacji kolejki linowej w Karpaczu. Następnie dołączył do grupy ratowników jadących ratrakiem do schroniska „Nad Łomniczką”.
Około południa zeszła lawina ze zbocza Kotła porywając dwójkę narciarzy.
Zlekceważyli złe warunki pogodowe i atmosferyczne, oraz stałe zagrożenie lawinowe podawane w komunikatach GOPR. Kobieta uratowała się, a po dotarciu do schroniska powiadomiła o tym, co się stało. Szanse na uratowanie zasypanego mężczyzny malały wraz z uchodzącym czasem. Pierwszych kilku ratowników nie dałoby rady, więc nadchodzili kolejni.
Zaspy śniegu utrudniały dotarcie ludzi i sprzętu na miejsce tragedii. W schronisku trwa dalsza organizacja wychodzących i tych którzy powracają z lawiniska. Gospodarz „Łomniczki” przygotowuje posiłki i gorącą herbatę. Sprawnie i szybko wychodzą kolejne zespoły ratowników na lawinisko.
Wśród wielu znajomych, Mietek spotyka Mirka z Jeleniej Góry. Okazuje się, że zasypany jest znajomym Mirka. Mirek pyta o szanse uratowania, ale wie że odpowiedź będzie trudna.
Na lawinisku w Kotle Łomniczki pracowało kilkudziesięciu ratowników podzielonych na zespoły sondujące zwaliska śniegu.
Inni kopali łopatami prawdopodobne miejsca znalezienia zasypanego narciarza. Taką pracę przydzielono Stefanowi i Mietkowi. Pracą na lawinie kierował Krzysiek. Lawinę przeszukiwały dwa psy przeszkolone w tym celu – psy lawinowe z przewodnikami. W całym otoczeniu kotła Łomniczki było jasno, jako że świecił księżyc i jego blask był pomocny w takim działaniu.
Duże rozmiary lawiny budziły grozę. Wiał mroźny wiatr. Co pewien czas słychać było podawane komendy ratowników przeszukujących lawinisko.
Około północy na krawędzi kotła od strony Kaczego Dołka pojawiło się wiele światełek latarek. To przybywali do pomocy koledzy ratownicy Horskiej Slużby z Czech. Zjeżdżali bezpiecznym terenem na nartach i po chwili przystąpili do przeszukiwania lawiny razem z nami. Były z nimi także psy lawinowe, ale ich użycie nie pomogło w poszukiwaniach zasypanego narciarza. Postanowiono wspólnie kolejny raz przeszukać ogromne zwały śniegu w ilości ponad stu ludzi. Upływał czas.
Około godziny czwartej nad ranem znaleziony został narciarz.
Lekarz-ratownik, kolega Jacek stwierdził zgon, najpewniej w trakcie zejścia lawiny. Akcję trzeba było kończyć. Zmęczeni ratownicy (ponad 100 ratowników) opuszczali miejsce tragedii.
Mietek zjechał na nartach do Karpacza, a dalej samochodem wrócił nad ranem do domu w Przesiece. Emocje po akcji nie dawały mu zasnąć. W sylwestrowy dzień trzeba było jeszcze zająć się zwykłymi pracami domowymi. Wieczorem położył się na chwilę, aby trochę odpocząć i zasnął.
Obudził się kiedy była zupełna cisza.
Chciał z rodziną powitać Nowy Rok, a tu na zegarze były dwie i pół godziny Nowego Roku. Gdzieś jeszcze w domach wczasowych trwały zabawy sylwestrowe, a w innych już się skończyły. Pozostało wyspać się do końca.
Pierwszego dnia stycznia Mietek wpadł do „Starego Młyna” z życzeniami noworocznymi. Wszyscy byli w komplecie i po powitaniach i życzeniach składanych sobie wzajemnie, Marek zapytał o przebieg akcji w górach. Wszyscy zasiedli przy kominku i Mietek opowiedział jak było tam, na akcji lawinowej w Kotle Łomniczki.
Przez chwilę zrobiło się cicho.
Ktoś jednak powrócił do po sylwestrowej atmosfery. Mietka poczęstowano lodowym tortem i lampką szampana.
– Szkoda że nie byłeś z nami na zabawie sylwestrowej – powiedział Marek.
– Trochę szkoda – odpowiedział Mietek – ale tylko górscy ratownicy są tymi, którzy związani przyrzeczeniem niesienia pomocy ludziom w górach muszą dać z siebie wszystko, żeby ratować człowieka i pomóc w trudnych sytuacjach.
Wszyscy jesteśmy do czegoś powołani. Coś pozostanie w pamięci, coś pójdzie w zapomnienie. Ale cieszmy się, że znów jesteśmy razem. Jak poprawi się pogoda to pójdziemy na wycieczkę na Szwedzkie Skały. Po powrocie będą opowiadania przy kominku o różnych historiach karkonoskich.
Przesieka, 20.10.2007 r.
Mariusz Czerski