OSTATNIA WYPRAWA EUGENIUSZA STRZEBOŃSKIEGO
OSTATNIA WYPRAWA EUGENIUSZA STRZEBOŃSKIEGO
Piękny poranek obudził mnie tego dnia, słońce świeciło, ani jednej chmurki na niebie. Myślę sobie: to będzie spokojny dyżur, zła pogoda nie zaskoczy ludzi w górach i nie trzeba będzie – jak to w innych dniach – startować z pomocą parę razy w ciągu dnia.
Zbieramy się wszyscy, jak co dzień, w Stacji Centralnej Grupy Tatrzańskiej GOPR, o godz. 8 rano, aby rozpocząć służbę w tzw. Szturm Grupie, i zaraz, na dzień dobry, Zygmunt stwierdza:
– Zdzichu, Ty znowu przyszedłeś w tej koszuli??
– co chcesz?? już nie pamiętam kiedy miałem ją na sobie!! co Ci w niej nie pasuje?? Fajna, pomarańczowa!!!
– tak, fajna, ale ile razy w niej dyżurujesz, to zawsze mamy trupa!!
– Co Ty pieprzysz, jakie trupy?? kiedy??
Przypomniał trzy przypadki!! Faktycznie, tak było!!
– eee tam Zygmunt, gadasz, a ile razy było że kończyły się szczęśliwie?!!! coś szukasz zwady od rana, Kolego.
Plączemy się po Stacji Centralnej, układamy sprzęt w szafach wyprawowych i aby dać chwilę spokoju dyżurnemu przy telefonie i radiostacji, wychodzimy na tzw. ”kolorową telewizję”, czyli posiedzieć na moście przy Krupówkach, obok Dworca Tatrzańskiego.
Obserwując spacerujących turystów ubranych w różne stroje, nie oddalamy się zbyt daleko od Stacji Centralnej, aby Dyżurny mógł nas zawołać gdyby coś się działo. Ot, zwykłe oczekiwanie.
Jak pamiętam, było około godz. 14-ej, gdy w Stacji Centralnej zjawili się muzykanci z dziećmi ze wsi Maruszyna, ze Szkoły która nosiła imię Ratowników Tatrzańskich.
Zbliżał się Dzień Ratownika, więc przyszli nam zagrać i zaśpiewać.
Atmosfera byla fajna, zrobiło się bardzo przyjemnie.
Nagle w drzwiach pojawił się Gienek: były Naczelnik, wówczas Szef Szkolenia, nasz egzaminator, szkoleniowiec, Człowiek o wielkim autorytecie, cieszący się wśród Ratowników ogromnym szacunkiem. Ot, alfa i omega Ratownictwa i Przewodnictwa.
Na dole – srogi dla nas, niemal gbur, ale w górach, im wyżej, tym bardziej stawał się Przyjacielem, Kolegą. Gdy wracał, twarz mu szarzała i na nowo był srogi, niedostępny i wymagający(!!!).
Tym razem uśmiechnął się widząc muzykantów i dzieci, przysiadł na ławie słuchając muzyki.
Po chwili uslyszyszelismy głos Dyżurnego:
– Cicho!!! Morskie Oko woła!!!!
Słuchamy w skupieniu.
– Macie zawał serca pod Szpiglasową Przełęczą!! stan poważny!!
Wzrok nasz powędrował w kierunku Gienka. Był najstarszym z nas, więc wiadomo było, że to on poprowadzi wyprawę ratunkową.
– No to chłopcy zbierajcie się, zabierać sprzęt i do samochodu!! Nie będziemy ściągać śmigłowca z Krakowa, zanim przyleci będziemy już w Morskim.
Polecenie było wyraźne, więc jako najmłodszy wśród ratownikow, nie czekałem, tylko do szafy i złapałem za nosze ( wiadomo – najmłodszy nosi najwięcej ).
Schodzimy do auta, Gienek z przodu, odwraca się i pyta:
– wszystko mamy?? apteczka lekarska jest??
– ja mam nosze, apteczki nie brałem, byłem pewien że któryś z chłopców, albo lekarz ją zabrał!!
– tak to nie ma, Zdzisiek, na co czekasz?? biegiem po apteczkę!!
Dostało mi się! Wszystko na mnie!, – ale bez słowa pobiegłem i po chwili już byłem w aucie. Jedziemy do Morskiego, mijając Jaszczurówkę. Gienek odwraca się do nas i mówi:
– a może, chłopcy, wstąpimy do Kaplicy i pomodlimy się abyśmy wszyscy wrócili z tej wyprawy??
Wszyscy sie zaśmiali; no tak, my się będziemy modlić, a tam czeka facet z zawałem serca!
Dojechaliśmy do Morskiego. Gienek wydaje kolejne polecenie:
– Wojtek, bierz chłopców, i jak najszybciej się da – do poszkodowanego. Podchodźcie żlebem do Mnichowej Doliny, nie idźcie szlakiem, tak będzie szybciej!! Ja się rozglądnę w schronisku i po chwili pójdę za wami. Jesteśmy cały czas na łączności!!
Wojtek przejął więc prowadzenie i, tak szybko jak było to możliwe, pobiegliśmy w stronę Szpiglasowej Przełęczy. Po dotarciu na miejsce – niespodzianka! Poszkodowany z zawałem to bardzo znany lekarz zakopiańskiego szpitala, dr L. Widząc nas przy sobie mówi: Panowie, jestem przyjacielem Gienka, bardzo proszę ostrożnie, to mój drugi zawał. Słysząc to odpowiadam, aby się nie martwił, bo właśnie Gienek kieruje wyprawą i wszystko bedzie dobrze! Wyraźnie ucieszyła go ta informacja.
Gdy po zbadaniu i zaaplikowaniu lekarstw przez lekarza Józia, pakowaliśmy doktora do noszy, Wojtek łączył się z Gienkiem i zdawał mu relacje z sytuacji.
– Tak, widzę was! schodźcie pomału!! Delikatnie!! Szlakiem, nie na skróty! Ja też będę schodził, jeśli nie spotkamy się po drodze, to czekam na was w schronisku!!
Kątem oka widzę Gienka w czerwonej kurtce, stojącego w Dolince za Mnichem, w miejscu gdzie stał kiedys szałas pasterski, a fragmenty belek i desek jeszcze się tam poniewierały. Rozpoczęliśmy transport do schroniska, przez radio słyszeliśmy jeszcze jak Gienek łączy się z Centralą i prosi o przysłanie do schroniska karetki „R „.
Docieramy do Morskiego już prawie po ciemku, karetka zabiera poszkodowanego, a my idziemy na herbatę do schroniska.
Po chwili schodzi Zygmunt z dyżurki, rozgląda się i pyta:
– a gdzie Gienek??
Patrzymy…no, faktycznie nie ma go!!!
– to on nie doszedł przed nami??
– Nie!!
– myśleliśmy że już tu jest!!
– eee, toście się minęli, pewnie zaraz dojdzie!
Mijają minuty, a Gienka nie widać!
– wołajcie go Klimkiem !! ( to radiotelefon,nazwany Klimkiem ku czci Klimka Bachledy)
– Gienek, Gienek do Morskiego, zgłoś się!!
Cisza! Kolejna próba i kolejna. Cisza!!
– może wyłączył Klimka, strzelcie rakietę, jak zobaczy to się połączy aby spytać co się dzieje.
Ziut wychodzi i strzela z rakietnicy, my wołamy Klimkiem. Cisza!!!!
Nooo, robi się nieciekawie!!!!
– trzeba iść mu naprzeciw! Może nie ma swiatła i schodzi po ciemku?!
– i co?? Pójdziemy?! A jak mu nic nie jest, to opierd…..nas że hej!!! że chodzimy za nim!
Po chwili już wiemy, że niech się dzieje co chce, ale musimy iść!!
Zabieramy pochodnie i ruszamy we czwórkę.
– rozglądajcie się na boki, po żlebach, może gdzieś leży!!
Od czasu do czasu wołamy: Gieeneeek!! Lecz nikt nam nie odpowiada.
Podchodzimy żlebkami, rozproszeni z ceprostrady do Dolinki za Mnichem. Ziut idzie pierwszy po mojej lewej, dalej po prawej Józiu lekarz, i jeszcze dalej Jasiek. Rozglądamy się uważnie po kosówkach w nadziei że go zobaczymy.
Nagle słyszę głos Ziuta:
– Zdzichu, chodź!!! Jest !!! Leży!!!!
Biegnę w jego kierunku, i widzę Gienka leżącego twarzą do ziemi!
Ziut dopada do niego pierwszy,odwraca go na plecy.
– świeć mu w oczy!!! może jeszcze żyje!!!!
Nic!! nie ma reakcji w źrenicach! Na ustach duża ilość piany. Tak,to zawał serca połączony z obrzękiem płuc. Dobiega lekarz Józiu, bada sluchawkami czy bije serce, próbuje parę razy ucisnąć serce, bez skutku!!!!!
Gienek nie żyje!!!!!!!!!!!!
Zapada cisza. Ogarnia nas smutek i przerażenie. Patrzymy na leżące ciało Gienka i dopiero po dłuższej chwili wołamy do Morskiego, mówiąc co się stało, i żeby zabrali nosze i szli do nas, po Gienka!!
Noc była przepiękna, pełnia księżyca i mnóstwo gwiazd. Powiewał ciepły wiaterek, widać było wszystkie szczyty jak na dłoni, tylko Mnich kladł się cieniem po Dolinie.
Opuszczaliśmy ciało Gienka w noszach zaśnieżonym żlebem. Od czasu do czasu pozostawialiśmy wbite nadpalone pochodnie, przy schronisku położyliśmy Go na placu. Turyści,Taternicy, Personel Schroniska stali na werandzie w ciszy. Patrzyli na nas i na naszą Tragedię!!!!!
Podszedłem do Ziuta, widziałem jak nerwowo chodził po placu i jak bardzo jest przejęty.
– Zdzichu!! Ja pie….Gienek nie żyje!!! Ja pie…!!!
Zrobił zamach czekanem, który trzymał w ręku i w odruchu rozpaczliwej złości rozłupał na pół słupek w płocie, wbijając go głęboko. Poszedłem za schronisko i stargałem pomarańczową koszulkę na strzępy. Znalazła swoje miejsce w koszu.
Gienek całe życie poświęcił Górom, TOPR-owi, Ratownictwu, uczestniczył w setkach wypraw ratunkowych.
Całe życie był wierny Błękitnemu Krzyżowi przepasanemu kosodrzewiną. Teraz leżał, a kosodrzewina oplatała jego ciało jako Wieniec Pożegnalny od nas, chłopców spod znaku Błękitnego Krzyża.
Opisywani w tym wspomnieniu ratownicy, to:
- Wojciech Gąsienica-Roj
- Jan Gąsienica-Józkowy
- Józef Gąsienica-Józkowy
- Zygmunt Łukaszczyk-Capowski
- dr Józef Janczy
- Zdzisław Hoły
Autor wspomnienia – Zdzisław Hoły, ratownik Grupy Tatrzańskiej GOPR / TOPR