PIOTR MALINOWSKI

PIOTR MALINOWSKI
PIOTR MALINOWSKI © RATOWNICTWO GÓRSKIE-ARCHIWUM

PIOTR MALINOWSKI

Piotr Malinowski – Naczelnik Grupy Tatrzańskiej GOPR, a później TOPR, był jednym z najwszechstronniejszych ratowników tatrzańskich oraz jednym z najbardziej aktywnych uczestników zawodów w ski-alpiniźmie.

Drzwi otworzył mi młody człowiek z opalonym obliczem okolonym burzą czarnych loków, przyjaźnie powitał i pokazał pokój który miałam wynająć.

I tak właśnie, jesienią 1970 roku, rozpoczęła się moja długoletnia przyjaźń z Piotrkiem Malinowskim. Piotrkiem – bo inaczej nie sposób było się do niego zwracać, tak nazywali go wszyscy.
Dzieliliśmy słoneczne i sympatyczne zakopiańskie mieszkanie w jednym z bloków na ulicy…Słonecznej.
Mieszkało nam się znakomicie i bezkonfliktowo. Piotrek w jednym pokoju, ja z moim ówczesnym mężem – w drugim.
Dzień rozpoczynał się alarmem ( o świcie ! ) stawiającym na nogi całe piętro. To w pokoju Piotrka dzwonił budzik – antyk, odziedziczony po babci.
Budzik był wyposażony w dzwony, siły głosu których nie powstydziłby się średniej wielkości kościół. Dodatkowo, ów instrument posiadał perfidną funkcję polegającą na ponownym włączaniu się dzwonów jeśli śpioch po pierwszym alarmie nie wyskakiwał rączo z pościeli.
Gotowanie owsianki, jedzenie na jednej nodze, łap za wyładowany plecak i pędem do dworca autobusowego, żeby zdążyć na pierwszy autobus do Morskiego Oka.
Piotr wspinał się na okrągło, poza tym prowadził wtedy chyba jakieś kursy dla przyszłych zdobywców Szczytów Swiata.
Kiedy skonany (niech żyje sport !) wracał wieczorem do domu, siedział potem na podłodze w przedpokoju porządkując sprzęt, przerzucając stosy haków i karabinków.
A potem, z jego pokoju słychać było dźwięki wydobywające się z wysłużonego adaptera odgrywającego niezmiennie tę samą płytę Boba Dylana, którego Piotrek czule nazywał ” Bobuś „.

PIERNIK

Któregoś dnia, moja teściowa, która za wszelką cenę usiłowała uczynić ze mnie idealną gospodynię domową, przysłała mi przepis na piernik. Zbliżały się Swięta Bożego Narodzenia. Dumałam w kuchni nad tym właśnie przepisem, kiedy przyszedł Piotrek. Tego dnia wyjątkowo nie miał żadnych wspinaczek ani kursów.
Oczy mu się zaświeciły kiedy zobaczył przepis, i powiedział: ”musimy to wypróbować”. Jak gazela pognał na dół do sklepu po niezbędne ingredienty, no i wspólnymi siłami wyprodukowaliśmy ciasto a’la teściowa. Ponieważ w kuchni były tylko dwa palniki zasycane gazem z butli i ani śladu piecyka, więc ciasto wylądowało w prodiżu.  Nie mieliśmy najmniejszego pojęcia jak długo trzeba to było piec. Postanowiliśmy orientować się po kolorze ( w prodiżu było okienko ) oraz nakłuwaniem ciasta drewnianym patyczkiem, który Piotrek wyprodukował naprędce ze zdezelowanego krzesła.
Dla zabicia czasu przetańczyliśmy, w takt odgrywanych z magnetofonu szlagierów, kilka ”kawałków”.

Piernik się piekł w tempie ślimaczym.

Następna taśma w magnetofon i kolejne tańce, przerywane nieco już nerwowymi wizytami w kuchni. Piernik piekł się dalej nie zmieniając koloru. Tańczyliśmy pracowicie dalej.
Wreszcie! Piernik zbrązowiał. Zdjęliśmy z namaszczeniem pokrywę prodiża.
Ach ! coś wspanialego !
Ale…po wkłuciu patyka okazało się że to piękne brązowe jest tylko do połowy, a potem aż do dna surowa mazia. Co robić ? Mieliśmy azbestową płytkę, wtedy standard w polskich kuchniach, więc Piotrek wpadł na genialny pomysł aby po prostu postawić prodiż na gazie i dopiekać piernik od spodu.
No to dopiekamy. Kolejna taśma w magnetofon i dziki tupot ( biedni sąsiedzi ) przy dźwiękach beatlesowskich szlagierów. Kontrola w kuchni. Perfekt ! Wszystko się upiekło. Strudzeni piekarze udali się na spoczynek, rano Piotrek miał znowu terminy w Morskim Oku.

Bladym świtem obudził mnie jęk.

Tak przejmujący, że przerażona wyskoczyłam z mojego pokoju jak z procy. W kuchni stał Piotrek i ociekał krwią.
W wyposażeniu naszej wspólnej kuchni był nóż-monstrum, który nazywałam maczetą. Tym właśnie nożem Piotrek chciał ukroić kawałek piernika. Ale, o czym nikt nie miał pojęcia, piernik przez noc nabrał konsystencji granitu i maczeta ześlizgnęła się po skalistej powierzchni uderzając ostrzem w piotrkowy kciuk.
Rana była głęboka i powinna była być szyta, no ale Piotrek musiał pilnie do Morskiego Oka.
Opatrzyłam mu tę rękę jak potrafiłam najlepiej i wszystko na szczęście zagoiło się potem bez komplikacji, ale Piotrkowi do końca życia pozostała na ręku szrama – pamiątka po pierniku.

Do końca życia …

Avatar photo
O Anna Kokesch - Antenka 255 artykułów
Anna Kokesch - w latach 1972-1974 kierownik administracji Zarządu GOPR