POWIAŁO NA ŚNIEŻCE

POWIAŁO NA ŚNIEŻCE
By Piotrekok 1602, CC BY-SA 3.0 pl, Link

POWIAŁO NA ŚNIEŻCE

W obecnych czasach, kiedy tylko nieco mocniej powieje wiatr, to w mediach pojawiają się natychmiast ostrzeżenia o nadciągającym katakliźmie. Kiedy zimą 1976/77 roku pracowałem na Śnieżce w Obserwatorium Wysokogórskim, śniegu było pod dostatkiem i wszędzie.

Obserwacje meteorologiczne, od 1900 roku prowadzone były w starym drewnianym obiekcie. Nowe, ukończone w 1975 roku „dyski” obserwatorium, czekały na swoją funkcję po względem technicznym. Zbyszek Górski „rozkręcał” pracownię pomiarów radioaktywnych. Ja miałem obowiązki konserwatora, a poźniej zostałem obserwatorem. Kiedy mieliśmy trochę czasu, chodziliśmy do starego obserwatorium odwiedzać do kolegów na dyżurach meteorologicznych. Tam był inny klimat i jaka by nie była pogoda, to w tym obiekcie można było się czuć bezpiecznie i ciepło. Kiedyś budowniczy wieży dociążyli wieżę płytą betonową i z czterech stron zamontowane zostały stalowe liny kotwiące do skał w ziemi. W razie silnych wiatrów stabilizacja wieży zdawała egzamin. Do tego, małe okienka nie stanowiły problemu podczas szalejących wiatrów.

Po długich, kilkudniowych dyżurach, Zbyszek i ja schodziliśmy ze Śnieżki i zjezdżaliśmy do Karpacza na nartach, na kilka dni wolnych.

W telewizji i radio były już ostrzeżenia, że w naszym rejonie będzie huragan. Na dole było już słychać jak w górach huczało, coraz to mocniej. Drugiego dnia, kiedy byłem w Przesiece w domu, zadzwonił kierownik obserwatorium Tadeusz Hołdys, abym możliwie szybko dotarł do Karpacza i razem ze Zbyszkiem Górskim (jako, że obaj jesteśmy w GOPR) udał się na Śnieżkę zabezpieczać nowe obserwatorium. Spakowałem plecak, pojechałem do Karpacza, a tam na dolnej stacji kolejki linowej na Małą Kopę, po południu spotkałem Zbyszka. Ówczesny kierownik wyciągu Zbigniew Pawłowski (wieloletni ratownik GOPR) zdecydował się uruchomić wyciąg pomimo huraganu. Przed górną stacją huśtało tak, że szkoda gadać. Ruszyliśmy pod wiatr w kierunku schroniska „Dom Śląski”. Szliśmy pochyleni. Dwa kroki do przodu, a jeden do tyłu.

Była mgła i robiło się ciemno. Wejście do schroniska przypominało szklaną taflę z lodu.

Podmuchy zimnego wiatru od strony Obři Dolu były tak silne i porywiste, że wtedy zrozumieliśmy, że żarty się skończyły. Za chyba szóstym razem udało się nam wejść do schroniska na czworaka. Wewnątrz ogrzaliśmy się chwilę i przygotowaliśmy się do wyjścia, dodatkowo z liną asekuracyjną i czekanami. Ajenci odradzali nam wyjście w tych warunkach. Dopięliśmy mocniej raki do butów i rozpoczęliśmy drogę na szczyt Śnieżki. Przesuwaliśmy się dalej na czworaka,  bo to była jedyna metoda żeby wiatr nas nie zwiał do Kotła Łomniczki z oblodzonego zbocza góry. Asekurowaliśmy się liną od tyczki do tyczki, w ten sposób docierając do zakosów. Gdzieś przy drugim zakręcie silniejszy podmuch huraganu zdmuchnął mnie na zalodzone zbocze. Zbyszek mnie ubezpieczał liną. Takich sytuacji jeszcze nie przerabialiśmy. Chyba dwie godziny zajęło nam wejście na szczyt i weszliśmy wreszcie do starego obserwatorium. Tu huragan niczego nie zniszczył, ale kiedy za kilka chwil byliśmy w nowych „dyskach”, powybijane szyby w oknach i szalejący wiatr budziły w nas grozę. Przewidujący kierownik Hołdys już wcześniej przygotował przycięte na wymiar płyty z grubej sklejki. Teraz trzeba było nimi zaślepić wybite szyby w oknach.

Huragan troche zelżał, ale jego podmuchy były nadal silne i niebezpieczne.

Konstrukcją „dysków” trzęsło tak intensywnie, że w środku będąc, niejeden uciekłby do mysiej dziury. Natomiast w starym obserwatorium, oblepionym szadzią i śniegiem mniej trzepało, bez obaw o demolkę. Na drugi dzień udało nam się, razem z Januszem Małaszkiewiczem, zasłonić cztery okna. To była walka z wiatrem i dużą powierzchną płyt tak, aby umieścić je w wybitych oknach. Każdy z nas mógł być pocięty szkłem. Nawałnica była z południowego zachodu o sile 220 km/godz., a teraz ok. 160 km/godz.. Przez chmury przebijało słońce. Po czterech, bodaj, dniach dostaliśmy wiadomość, że wyruszyła do nas ekipa ratowników GOPR.
I faktycznie, około południa, na Śnieżkę doszli nasi koledzy ratownicy. O ile pamiętam, to zostali wydelegowani przez ówczesne władze, żeby ratować co się da i jak się da. Szefem ekipy był p.o. Naczelnika Grupy Sudeckiej GOPR Mikołaj Gołubkow, a z nim przyszło około dwunastu ratowników.
„Mamy rąbać szafy i stoły, jak trzeba, żeby zabezpieczyć okna” -powiedział Gołubkow i z plecaka wyciągnął małą siekierkę.
-„A gwoździe macie?” zapytał.
-„Nie, już wypili” – wtrącił Andrzej „Kargul” Juszczyk.
Wszystkich częstowaliśmy herbatą. Karol Tyburski był niepocieszony, że bez „prądu”, a Kazik „Kajtek” Wróbel, że bez gwoździ. Pozostali na wesoło komentowali akcję ratowania obserwatorium i na tym się wszystko zakończyło. Drewniane okna w „dyskach” pozostały chyba przez dwa lata.

Silne wiatry nie raz jeszcze szalały w górach i będą dmuchać zawsze, bo jak kiedyś ktoś powiedział :”WIATR WIEJE TAM GDZIE CHCE I JAK CHCE”.

P.S. Drogi Czytelniku; teraz, w zacisznym i ciepłym domu, przed wyjściem w góry, pamiętaj, że są one dla nas dostępne i piękne, ale groźne. DLATEGO, BO SĄ – powiedział Walter Bonatti.

 

Avatar photo
O Mariusz Czerski 36 artykułów
Ratownik Grupy Karkonoskiej GOPR