RATOWNIK Z BAMBUSEM A RATOWNIK W MERCEDESIE
RATOWNIK Z BAMBUSEM A RATOWNIK W MERCEDESIE
Najpierw to był ponoć drąg z prawdziwego bambusa – nazwa ta przylgnęła na zawsze, mimo zmiany materii z której owe bambusy produkowano: gruby, lekki, mocny. Delikwenta przytraczano w siatce do owego bambusa, tak żeby nie dyndał, sznurkami oczywiście, i w ten sposób transportowano poszkodowanego „ku dolinom”.
Jak nie było bambusa to wystarczał zwykły drąg, był cięższy od bambusa, ale równie mocny. Kiedy zaczynałem moją przygodę z ratownictwem górskim, była to już składana rura aluminiowa ze specjalnymi poduszkami, a jakże. Opracowane metody transportu, asekuracji, również wskazania medyczne kiedy można go stosować, a kiedy nie. Instruktorzy z wielkim upodobaniem, na wszystkich kursach, uważali ten przyrząd za najważniejszy. Jak by nic innego nie było.
Szczególnym zainteresowaniem instruktorów cieszył się bambus w paskudnych warunkach pogodowych.
Jedynym problemem jaki mieli wtedy, było znalezienie pozoranta. Chowaliśmy się, „jeden za drugiego”, a wprawne i złośliwe oko instruktora wyłapywało tych co trzeba. Najlepiej było stać przed instruktorem i patrzeć mu ufnie w oczy. Na którymś z kursów ćwiczyliśmy transport w bambusie, ze Świnicy, w wyjątkowo wrednych warunkach pogodowych. Kiedy dotarliśmy do schroniska byliśmy ugotowani. Pozwolono nam na kufelek piwa.
„Ale dostali w dupę” – powiedział do bufetowej instruktor „mocząc wąsy w pianie”. Kiedy z moim kufelkiem dotarłem do kolegów, wszyscy „moczyli wąsy”, odstawili kufle i powiedzieli prawie chórem: „ale dostaliśmy w dupę”. Pozorant natomiast stwierdził, że ma schowane w plecaku „pół litra” i musi się znieczulić, i nigdy więcej w żadnym bambusie.
Dobre kilkadziesiąt lat od tamtego wydarzenia siedzieliśmy z Seniorami przy ognisku, przy piwie i patyku z kiełbasą. Po opowieściach, jacy to byliśmy wtedy jurni i mądrzy, zeszło oczywiście na młodych; co to za ratownicy, wszystko mają, w głowie im się przewraca!
– Przydałby się im bambus – powiedział Prezes.
– Ale po co im dzisiaj ten bambus? Mają Mercedesy i Land Rovery, quady, skutery śnieżne, a jak potrzeba to i helikopter – któryś z Seniorów skrupulatnie wyliczał osiągnięcia materialne GOPR-u.
– A, żeby „dostali w dupę” – stwierdził Prezes.
– No! Przytaknęli pozostali pociągając piwo „z gwinta”.
Dwa tygodnie temu „latałem” z aparatem po krynickim deptaku, gdzie Prezes Fundacji GOPR, Marcin Kądziołka zorganizował świetny Festyn przy okazji 65 lecia GOPR-u. W niezwykle bogatym programie było przekazanie ratownikom górskim nowiutkich Mercedesów i plecaków.
Przy okazji, kilkanaście tysięcy ludzi wędrujących deptakiem mogło poznać nie tylko sprzęt jakim dzisiaj dysponują ratownicy, ale też metody działania w górach. Przy jednym ze stoisk, chyba Grupy Krynickiej, kłębił się tłumek ludzi. Młodzi, przystojni ratownicy, ze swadą tłumaczyli jak się ratuje w górach na wodach szybkich. Inni pokazywali najnowszy sprzęt medyczny. Z zapałem oklaskiwano pokazy psów i zjazdy kolejką ewakuacyjną. Takim samym albo większym zainteresowaniem cieszyły się stojące rzędem Mercedesy.
-Te samochody to same jeżdżą – powiedział ktoś z tłumu oglądających.
-To po co ratownicy – ktoś dodał.
No właśnie.
Upał i bieganie z aparatem fotograficznym po tym pięknym krynickim deptaku wygoniło mnie na taras kawiarni. Bardzo ładna kelnerka przyniosła oszronioną szklanicę zimnego piwa, takiego z pianą. Z namaszczeniem uniosłem szklanicę, i wtedy wylazła z zakamarków mózgu podróż w Afganistanie, kurzu, słońcu, i „modlitwa” kolegi; „Boże, dwa piwa, takie zimne i oszronione. Jedno tak szybko, a drugie tak powolutku, powolutku smakować”.
Po którymś łyku tego „boskiego” napoju zacząłem rozumieć, że jedynym łącznikiem między tamtymi a dzisiejszymi latami, czyli między ratownictwem z bambusem, a ratownictwem z Mercedesem, jest PIWO.