STANISŁAW KIEŻUŃ
Wczesne lata 50-te. Na Samotni, w Kotle Małego Stawu mieliśmy bazę treningową. Tu ćwiczyliśmy slalom, fragmenty biegu zjazdowego. Rozgrywaliśmy zawody. To najlepsze miejsce do treningów w Karkonoszach, jakie znaliśmy w owych czasach.
Wczesna zima roku 1954. Z Karpacza, w ostatniej fazie mej wędrówki, przez Sybirek dotarłem do Samotni. W schronisku tylko obsługa i dwóch ratowników GOPR. Początek karkonoskiej zimy nie zachęcał turystów do wędrówek po górach. Krótki dzień, niski pułap chmur, zimno i wiatr, to realia pogody w naszych Górach.
Wyczułem, że zdarzyło się w Górach coś niezwykłego. Ratownicy i obsługa przeglądali zdjęcia. Dosiadłem się. Ze Śnieżki spadł do Kotła Łomniczki czeski turysta. Student z Pragi. Zleciał z wierzchołka góry. Nie przeżył. Ratownicy wynieśli na Równię ciało studenta.
Ratownik w zwięzłych słowach opisywał wydarzenie. Bez komentarzy. Był to właściwie raport wydarzenia. Jasno opisujący wypadek i również dlaczego to się wydarzyło. W takich okolicznościach poznałem Staszka Kieżunia. Ratownika, który opisywał to wydarzenie.
Później spotykałem Staszka wielokrotnie.
Każde zawody zjazdowe byly zabezpieczane przez GOPR. Wiedzieliśmy, że zawsze możemy liczyć na pomoc z ich strony.
Pewnego dnia, trenując elementy biegu zjazdowego w Kotle Małego Stawu, wbiłem się w zaspę. Wyleciałem z nart razem z langrimenami. Piekielny ból prawej nogi. Naderwane ścięgno Achillesa. GOPR-owcy odstawili mnie bezpiecznie do karetki w Karpaczu.
W 1957 r rozpocząłem studia w Wrocławiu, na politechnice. Miasto jeszcze było w odbudowie. Zburzone domy i ślady bombardowań jeszcze widoczne. Jakże inny świat w porównaniu do białych Karkonoszy. Każdy wolny dzień wykorzystywałem na ucieczkę z szarego miasta w „moje” Góry.
Lata płynęły. Dotarłem do 4-tego roku studiów. To był rok 1962. Trudny dla mnie. Małżeństwo, dziecko w drodze, ja jeszcze student. Zawaliłem rok. Tak to nazywaliśmy. Urlop dziekański. Rozpocząłem pracę w Cieplicach, w tzw. FAMP-ie. Rano śniadanie, praca, obiad, spanie. Tak codziennie. Zniknąłem z Karkonoszy. Brakowało mi Gór.
Pewnego dnia, przechodząc przez Plac Piastowski w Cieplicach spotkałem Staszka. Znaliśmy się już z częstych spotkań w Górach. Zimą i latem.
– Czemu ciebie nie widać w Górach, taki biały jesteś? (uwaga do braku opalenizny) zapytał Staszek.
– Pracuję w fabryce i nie mam czasu na Góry. Założyłem rodzinę.
– Wcześnie to zrobiłeś, skomentował Staszek.
– Tęsknię za Górami – powiedziałem.
– Na sezon 1962/63 potrzebujemy ratownika sezonowego, powiedział Staszek. Znasz góry, jeździsz na nartach, chcesz pracować dla GOPR w tym sezonie?
Staszek był wtedy Naczelnikiem Grupy Sudeckiej GOPR.
Przyjąłem ofertę. Zima 1962/63 nazwana była Zimą Stulecia. Karkonosze pełne śniegu. Dyżurowałem na Szrenicy, Odrodzeniu, Samotni i Małej Kopie. W górach, w krainie śniegu i słońca, jak również mglistych, wietrznych dni, nabierałem nowych sił. Wiedziałem: skończę studia, zabezpieczę rodzinę. Góry wracały mi wiarę we własne siły.
Po latach, na dalekiej Kanadyjskiej Północy, nad Snare River, wróciły wspomnienia z Białych Karkonoszy. Staszek już nie żył od lat.
Miałem szczęście w swoim życiu spotkać zacnego człowieka. Staszka Kieżunia, który podał mi rękę bezinteresownie. Pomógł wrócić w Góry. Pomógł przetrwać trudne chwile.
1-go Czerwca 2016, z Ryśkiem Jędreckim odwiedziliśmy grób Staszka. Jest z ojcem. Leżą w jednym grobie. Karkonoski kamień i kosówka przy grobie.
Staszku, w moich wspomnieniach jesteś zawsze żywy. Zacny człowieku.
Wspomnienia spisał: Leon Urban