STO LAT SCHRONISKA NA SZRENICY
Schronisko na Szrenicy to jedno z najciekawiej położonych schronisk w Karkonoszach. Wybudowane w 1922 roku bardziej z potrzeb politycznych niż turystycznych, było przez lata nie tylko schronieniem dla turystów, ale pewnego rodzaju atrakcją turystyczną; znakomite warunki hotelowe i fantastyczne widoki przyciągały do schroniska rzesze turystów.
Nie inaczej było w pierwszych latach powojennych. Z niemieckiej nazwy Reifträgerbaude schronisko przeszło na polską: Na Szrenicy. Prawdziwe oblężenia schronisko przeżywało po wybudowaniu wyciągu krzesełkowego na Szrenicę. Schronisko służyło nie tylko turystom, ale też nauce. Na ostatnim piętrze zainstalowało się Obserwatorium Meteorologiczne Uniwersytetu Wrocławskiego, badające specyficzne warunki klimatyczne Karkonoszy.
Czas i zaniedbania właścicieli i gospodarzy spowodowały upadek tego pięknego schroniska. Byłem świadkiem jego „umierania”. To tutaj, jeszcze jako kandydat zacząłem moje pierwsze goprowskie dyżury. Dyżurowaliśmy w tym schronisku jeszcze przez rok chociaż było nieczynne. Stacja ratunkowa w tym miejscu była bardzo ważna ze względu na trudną trasę zjazdową.
Na ponad 20 lat schronisko zniknęło z turystycznej mapy Karkonoszy. Dewastacja, niekończące się remonty.
Przyszło nowe, PTTK – właściciel obiektu, zdecydował się na sprzedaż schroniska. Schronisko kupiła rodzina Kłopotowskich z Warszawy.
My, znający karkonoskie realia nie bardzo wierzyliśmy w sukces pana Wojtka. A jednak! Kłopotowscy schronisko wyremontowali i w grudniu 1992 roku uroczyście uruchomili. Byłem na otwarciu.
Nie mogło mnie też zabraknąć na obchodach 100-lecia schroniska w dniu 19 października. Kłopotowscy rządzą schroniskiem już 30 lat. I, chociaż diametralnie zmieniły się warunki pracy ratowników, schroniska nie są bazą Stacji ratunkowych. Te mamy własne. To współpraca z nimi jest nadal bardzo wskazana.
Prowadzone na wysokim poziomie, jak na warunki górskie, schronisko było i jest dla ratowników i przewodników bardzo przyjazne . Zawsze można się tu ogrzać, napić się znakomitej kawy, czy zjeść kawał ciasta. Nie mówiąc o innych potrawach czy napitkach.
Fantastycznie weszła w nasze środowisko pani Barbara Kłopotowska. Z warszawskich salonów w surowe subarktyczne Karkonosze, w środowisko ludzi o dosyć specyficznej psychice. Powodowało to czasami dosyć zabawne sytuacje. Kiedyś do schroniska wpadła „banda ratowników”, na kawę oczywiście… ??? Rej wodził Zyga Bogusz, duże głośne chłopisko. Zyga miał żonę, którą pieszczotliwie nazywał Punią. Przy bufecie kawę serwowała pani Barbara. W ferworze dyskusyjnym ktoś zapytał Zygmunta:
– Zyga, a gdzie jest Punia?
– A, zamknąłem w piwnicy. Zyga miał dosyć specyficzne poczucie humoru.
– Przepraszam Panie Zygmuncie, a jaka to rasa? zapytała pani Barbara, miłośniczka zwierząt.
Nie ma pani Barbary. Nie ma też świetnego narciarza, pilota, ratownika Zygi. Po pani Barbarze zostało schronisko, przyjazne i świetnie prowadzone przez jej córkę.