WIGILIA – OPOWIEŚĆ TATRZAŃSKIEGO RATOWNIKA

źródło: By User:Roweromaniak - Archiwum "Roweromaniaka wielkopolskiego", No_310-03, CC BY-SA 2.5, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=1643224

WIGILIA – OPOWIEŚĆ TATRZAŃSKIEGO RATOWNIKA

WIGILIA – OPOWIEŚĆ TATRZAŃSKIEGO RATOWNIKA

Czym bliżej do tego dnia, tym częściej nachodzą człowieka wspomnienia z przeszłości. Przypominają się twarze ludzi spotkanych w wyjątkowych miejscach, a wraz z nimi zaduma. W tym dniu nawet narciarze nie ulegali wypadkom na Kasprowym. Pewnie jak i my, myślami byli już przy wigilijnym stole i równie jak my byli życzliwi dla wszystkich. Nawet kolejarze ostatnią kolejką wywieźli tylko tych, którzy udawali się do Schroniska na Hali Gąsienicowej, abyśmy mogli szybciej zakończyć dyżur i wraz z pierwszą gwiazdką usiąść do Wigilii, chociaż i tak wiedzieliśmy, że ta gwiazdka będzie nam świecić w trakcie patrolowania Kotła Goryczkowego przy zjeździe do Kuźnic, aby nie zostawić po drodze zbłąkanego narciarza.

Dotarłem do domu.

Wszyscy czekali już tylko na mój powrót. W drzwiach zobaczyłem skierowany na mnie wzrok sędziwego ojca, wymowny… no nareszcie jesteś!!, ale nic nie mówił, nie miał uwag. Wiedział bowiem, że jeśli coś złego się zrobi innym w ten dzień, to cały rok tak się będzie czynić.
WIGILIA - OPOWIEŚĆ TATRZAŃSKIEGO RATOWNIKA
ZDZISŁAW HOŁY © RATOWNICTWO GÓRSKIE-ARCHIWUM

Szybko się umyłem i przebrałem w strój góralski, który wcześniej mi matula przygotowała i byłem gotów do wieczerzy. Po chwili ojciec wszedł do domu trzymając w dłoniach pęk siana i chwaląc Boga umieścił go na stole. To był sygnał do wspólnej modlitwy, po której wziął do ręki opłatek, popatrzył po wszystkich i złożył matuli życzenia. Do nas wszystkich, a było nas sześciu synów, skierował słowa: „Wy chłopcy, boccie cobyście zawse chodzili z podniesionom głowom i żyli tak coby ludzie za wami po drogach nie wołali, i boccie ze jak se nie pojecie to siy i nie nalizecie, zdrowio dlo wos syckich”.

Po kolei składaliśmy życzenia ojcom, a po nich matula podała do stołu kapustę z grochem i grzybami, barszcz z uszkami, grzybową zupę, kluski z makiem, rybę z grulami i moskole. Popijaliśmy jak zawsze kompotem z suszonych śliwek. Ojciec pilnował, żebyśmy po kolejnym daniu zostawiali część na dnie i odkładał do osobnego garnka.
Następnie jeszcze raz wspólna modlitwa, zaśpiewanie kolędy i już wszystkim nam świtał plan jak spędzić resztę wieczoru. Bracia wybierali się na pasterkę, jedni na Kalatówki do Braciszków, inni do Bernardynów. Umawiali się po pasterce na Podłazy, no cóż taka tradycja.

Ojciec wstając od stołu zabrał garnek z resztą dań.

Wiedziałem, że idzie do stajni do zwierząt:
„Pode z Wami Tato…”
„nie, siedź tu!!! wiys ze zwierzęta godajom ludzkim glosem w tyn noc??? na co ci to slysec!!!”
Od dawna interesowało mnie to, co ojciec zawsze robił w stajni w tę noc po Wigilii, więc wyszedłem za nim ukradkiem, patrzyłem i słuchałem. Podszedł do konia, głaszcząc go mówił: „No Maciuc cobyś mi zdrowy byl, cobyś mioł sile do roboty”, następnie podszedł do krów: „a wy cobyscie siy dobrze doiły, i cobyście siy mi nie zbujacyły!!!! Ty Malocha cobyś mi w tyn rok przyniesła piykne ciele!!”
Wszystkie głaskał i dzielił się jedzeniem ze stołu wigilijnego na koniec dając po kawałku opłatka. Spotkał mnie na oborze wychodząc ze stajni.
„Teroz to jo juz wiym Tato jako te zwierzęta godajom!!!” 
Uśmiechnął się i wszedł do izby.
Matula sprzątała po Wigilii, ja zaś wiedziałem że pora się zbierać bo o 22.10 odchodził ostatni autobus na Brzeziny.
„Mamuś jo siy zbierom..”
 „Wiym synu, idzies tam ka chodzis co roku. Pozdrow ta Matecke od nos, i odziejze cuche bo przeciy mróz i snieg kurzy!!!”
 „eee tam, podem to bedziy ciepło a han przeciy bedziy telo ludzi co i w kaplicy ciepło bedziy i w piecu polom!!! to i samo bluzka mi wystarcy!!”

Moim celem, jak co roku, było udanie się na pasterkę do Matki Boskiej Jaworzyńskiej, naszej Królowej Tatr.

Wsiadając do autobusu trochę się zdziwiłem, bo były tylko dwie osoby, a myślałem że będę miał towarzystwo w drodze na Wiktorówki, lecz stało się inaczej, wysiadły na Brzezinach i poszły w stronę Murzasichla. Wysiadając do kierowcy skierowałem życzenia świąteczne, popatrzył na mnie zdziwiony, wzrok jego utkwił na spince srebrnej u koszuli, w której był umieszczony błękitny krzyż, podniósł wzrok i powiedział:

„Tobiy tyz syćkiego dobrego i Wom syckim coby Wom Błogosławiła w robocie ta co ku niyj idziys!!”

Śnieg pod kierpcami skrzypiał, drzewa ośnieżone, pusto i zimno, ale księżyc ładnie świecił, więc nie musiałem rozpalać pochodni. Droga ubywała szybko, ślizgając
się od czasu do czasu na kierpcach podpierałem się ciupagą, i tak dotarłem do Zazadniej. Tu już trzeba było zapalić pochodnie, bo szlak między drzewami spowity był ciemnościami.
Z oddali widziałem światła Kaplicy i gwar ludzi zgromadzony wokół niej. Jako stary bywalec kieruje swe kroki prosto do Klauzury do Ojca Leonarda, dla nas Józka, też ratownika. Już przed drzwiami słyszę jak stroją swoje skrzypce muzykanci z Murzasichla, rozglądam się bacznie kto jest, bo od palących się świeczek trudno rozpoznać siedzących za stołem. Są te same osoby jak co roku, jest Strażnik TPN Franek z Pięciu Stawów, jest Jasiek Pawlikowski architekt z Murzasichla, jest i cała grupa studentów od Babki z Szałasu z Rusinowej. Grają na gitarze, śpiewając patriotyczne pieśni, bo to opozycja w tamtych czasach, tak zwane „Szemrane Towarzystwo” nazwani tak przez SB, wszyscy znajomi, przyjaciele, atmosfera przesympatyczna w oczekiwaniu na pasterkę.
Po chwili witam się z Józiem i kieruje prośbę:
„Józiu jak znajdziesz czas chciałem się wyspowiadać, wiesz nie miałem jak wcześniej, służba, a tu nie pasuje nie iść do komunii!!” 
 „…chodź idziemy” – powiedział.
Wyszliśmy na zewnątrz. Józek skierował się w stronę drewutni.
 „Siadaj” mówi do mnie wskazując ławkę obok niej. Wyjął z kieszeni swoje ulubione papierosy Carmeny, poczęstował mnie, zapaliliśmy, i zwracając się do mnie mówi:
„No co cię tam trapi.. mów..”
 „!!Jak to tak??? tu??? paląc????!!” 
„O co chodzi??? muszę mieć habit na sobie abyś się spowiadał?????”
Była to rozmowa dwóch przyjaciół przy papierosie!!! Po chwili rozgrzeszenie i mogłem godnie przystąpić do komunii.

W Kaplicy cisza, słychać tylko jak ludzie ścieśnieni oddychają czekając aż Józek wejdzie i rozpocznie pasterkę.

Otwierają się drzwi, wchodzi Józek, a w Kaplicy muzykanci na skrzypcach ujęli grać!!!

” Ej malućki, malućki, malućki… jako rękawicka…. abo
tyz jako by jako by kawołecek smycka!!!!
Ej grojmy śpiywojmy mu… małemu
dziciątku…”
 
Grali na przemian muzykanci i studenci na gitarach, turyści, taternicy, lud góralski z Murzasichla, z Zakopanego i z Cichego, wszyscy razem śpiewali kolędy, a śpiew ten odbijał się po smrekach wokół Kaplicy. Po pasterce, tylko wtajemniczeni udali się ponownie do Klauzury gdzie przy suto zastawionym stole, przy muzyce, gościł nas Józek jak co roku do samego świtu. Towarzyszył nam śpiew, wspomnienia, rozmowy, typowo rodzinna atmosfera.
Wiedziałem, że pierwszy autobus tym razem z Zazadniej jedzie o godz. 5, więc około czwartej zacząłem się zbierać dziękując wszystkim za tę wyjątkową noc. Schodząc myślałem tylko o jednym – żeby dać radę wbić ciupagę do smreka gdy kierpce mnie poniosą po wyślizganym śniegu przez ludzi schodzących na dół. Czekając na przystanku, myślami byłem już na Kasprowym i zaśmiałem się pod nosem, bo już słyszałem te opowieści kolegów, gdzie byli na Podłazach, gdzie i który został do rana przy swojej dziewczynie!!!

Ja też byłem u Panienki i też do rana, ale ta Panienka jest nas Wszystkich i niech tak zostanie.

Autor: Zdzisław Hoły – TOPR

 

Avatar photo
Zespół redagujący blog "Ratownictwo Górskie"