
ZMARŁ OLGIERD CZECZOTT

5 kwietnia 2023 r. zmarł Olgierd Czeczott – jeden z założycieli i najstarszych ratowników Grupy Bieszczadzkiej GOPR.
Poniżej jedno z Jego wspomnień, zamieszczone w książce „Wołanie z połonin. Opowieści bieszczadzkich goprowców”.
„Z „Księgi wypraw”:
Dołżyca. 16.02.1967 r. O godzinie 20.30 zostałem powiadomiony przez Bolesława Sochackiego o wypadku narciarskim na Okrągliku. Zadzwoniłem do Naczelnika Grupy Karola Dziubana, informując go o wypadku. Poszkodowany Igor Z., lat 39, dziennikarz z Warszawy.
Zima wtedy przyszła prawdziwa. Mrozy trzymały od jesieni do wiosny, śniegu było pod dostatkiem. Zaczęło się to tak, że zadzwonił do mnie Karol Dziuban do roboty, wtedy pracowałem w Sanoku w Stacji Oceny Sprzętu Rolniczego – że jest jakaś sprawa w górach, organizują wyprawę ratunkową i kazał mi się stawić do Centrali.
Pamiętam, że było to już dobrze po południu, wyskoczyłem więc z pracy, do biura GOPR, do samochodu, pozbieraliśmy resztę, kogo się jeszcze dało złapać i pojechaliśmy do Cisnej. Po drodze dopiero uzyskaliśmy więcej wiadomości na temat sprawy.
Otóż na grzbiecie Okrąglika koczowała cała ekipa filmowa z telewizyjnego magazynu „Tramp”.
Kręcili jakieś ujęcia do swego programu, załamała się pogoda, przyszedł mróz, wiatr i zadymka. Na dodatek jeden z nich paskudnie złamał nogę w stawie skokowym. Towarzyszący im wopista zjechał na nartach do Roztok Górnych i wezwał pomoc.
Pierwsi udali się tam ratownicy z Dołżycy, którzy w czwórkę doszli do poszkodowanego i zaopatrzyli jego nogę. Naszym gazikiem dało się dojechać do Majdanu, kawałek za Cisną, dalej droga była nieprzejezdna.
Była już późna noc, gdy ruszyliśmy na bucie w kierunku Roztok. Te parę kilometrów w takich warunkach już było bardzo trudne, ale to był dopiero początek. Karol pozostał w Roztokach, żeby zebrać jakieś posiłki, bo jak żeśmy zajechali na miejsce, to już było widać, że to nie są żarty. Ruszyliśmy w górę z kopyta, bo baliśmy się, że w takich warunkach stan czekających w górach ludzi będzie się gwałtownie pogarszał.
Pamiętam, że dość forsownie szliśmy po śladach nart wopisty. Śnieg był wysoki, miejscami zaspy powyżej pasa, ale idąc w kilku na zmianę robiliśmy wygodny tunel, którym kolejne osoby szły już łatwiej. Oczywiście cały czas mieliśmy świadomość, że przecieramy drogę powrotną dla siebie i dla toboganu.
Widok, jaki zastaliśmy na miejscu, trochę nas poraził. Pamiętam, że ekipa była spora, wszyscy byli przemarznięci – mróz był pewnie ze 25 stopni – a oni nie potrafili nawet zejść z grzbietu na zawietrzną, gdzieś poniżej granicy lasu i rozpalić ogniska.
Nawet nie pomyśleli, żeby wygrzebać jakąś jamę w śniegu i w niej się schronić. Sami wystawiali się do wiatru. Urządzili się na tej górze najgorzej jak można było; marzli, siedzieli i czekali. Dobrze, że część pacjentów sprowadził ze sobą wopista wcześniej, bo i tak dość dużo ich wypadało na jednego z nas.
Samo złamanie było już dobrze zabezpieczone, więc nie dłubaliśmy przy tej „telewizyjnej” nodze, tylko zapakowaliśmy poszkodowanego w tobogan i zaczęliśmy transport. Właściwie każdy z nich był w stanie nadającym się do transportu, ale dwóch tylko mogliśmy wpakować. Cały transport był, delikatnie mówiąc, niesympatyczny, część zjeżdżała, część schodziła, trudno było utrzymać w tym wszystkim porządek, zwłaszcza, że targanie toboganu w tym śniegu to nie jest najlżejsza robota.
W Roztokach załadowaliśmy poszkodowanego razem z toboganem na sanie i już przy pomocy koni posuwaliśmy się do Cisnej. W końcowej fazie przyszły nam posiłki, które Karol zorganizował. Zeszliśmy na dół już nad ranem – ja byłem wtedy już dwie szychty na akcji i cały czas bez jedzenia; wyjechałem przecież prosto z pracy. Nigdy w życiu nie byłem tak głodny jak wtedy.
W Majdanie przeładowaliśmy poszkodowanego z toboganu na nosze sanitarne i samochodem goprowskim zawieziony został do szpitala w Sanoku.
Pamiętam, że kilka dni później pojawiło się w jakiejś gazecie podziękowanie od tej ekipy, chyba nawet wspomniano o tym w telewizji. Sama wyprawa ze względu na swój telewizyjny aspekt stała się dosyć głośna.
Ja mam po tej akcji same złe wspomnienia: noc, głód, wysiłek i świadomość, że musisz iść. Czułem, że jestem wmontowany w coś, co muszę zrobić niezależnie od tego, czy mi się to podoba, czy dam radę, czy nie. Dla mnie to była najtrudniejsza akcja w górach.”
Dziś, 14 kwietnia 2023 roku, odbędzie się na Starych Powązkach w Warszawie pogrzeb Olgierda Czeczotta.
Cześć Jego Pamięci!
Autor wpisu: Jerzy Witold Korejwo, st. ratownik-senior, Grupa Bieszczadzka GOPR