ZYGMUNT WÓJCIK – LIST NASZEGO CZYTELNIKA

ZYGMUNT WÓJCIK – LIST NASZEGO CZYTELNIKA

ZYGMUNT WÓJCIK – LIST NASZEGO CZYTELNIKA

Otrzymany wczoraj od Pana Tarnowskiego list-komentarz do naszych wpisów o Naczelnikach publikujemy w wersji oryginalnej.


ZYGMUNT WÓJCIK – LIST NASZEGO CZYTELNIKA
© RATOWNICTWO GÓRSKIE-ARCHIWUM

W 1952 roku zastępcą Naczelnika GOPR Tadeusza Pawłowskiego został Zygmunt Wójcik, który od 1953 do 1960 roku był naczelnikiem i ponownie został nim w 1964 roku.

Na Walnym Zgromadzeniu w 1965 roku zrezygnował z funkcji naczelnika GOPR z powodu choroby, a w 1966 formalnie przestał pełnić funkcję naczelnika.

W tym miejscu jednak wypadałoby – szanowni kronikarze – opisać szerzej historię Zygmunta Wójcika, którego długoletnie, bo blisko 9 lat trwające kierowanie tą instytucją jest spychane na margines zapomnienia. Przecież jedynie Jan Krzysztof obecnie, a wcześniej Marian Zaruski, Józef Oppenheim i Zbigniew Korosadowicz mogą poszczycić się tak długą karierą naczelnika tej instytucji.

Chyba więc wypadałoby opisać historię wypadku, jakiemu uległ Zygmunt Wójcik w Austrii podczas szkolenia w ramach IKAR.

Zapewne ta wstydliwa dla władz historia ma być uśmiercona i zapomniana. A to przez ten właśnie wypadek, w którym Zygmunt wójcik ze złamaną nogą wieziony był przez kolegów POCIĄGIEM z Austrii do Polski, nastąpiła cała seria nieszczęśliwych wydarzeń. Ich efektem była przedwczesna śmierć zdrowego, silnego i wysportowanego człowieka.

Po dotarciu do szpitala w Krakowie okazało się, że złamanie jest skomplikowane z powodu niewłaściwego i długotrwałego transportu koleją. Mimo, że koledzy jego zrobili wszystko co tylko było możliwe w tamtych warunkach, aby właściwie zabezpieczyć złamanie.

Nogę złożono (chyba dr. Robert Janik to wykonał), a po kilku tygodniach zdjęto gips.

Wtedy stało się nieszczęście.

Wójcik ostrożnie stanął na chorej nodze. Nikt nie przewidział, że oderwie się powstały w nodze zakrzep i powędruje arteriami powodując zator mózgu. Po długiej rehabilitacji nigdy już nie odzyskał władzy ani nad ciałem, ani nad mową. Gdy dwa lata później odwiedziliśmy rodzinę Wójcików w Zakopanem, oczom naszym ukazał się siedzący w fotelu, mało kontaktujący z rzeczywistością wynędzniały człowiek. Z tryskającego zdrowiem i energią mężczyzny został kaleka. Zmarł wkrótce potem, a z jego żoną i córkami straciłem kontakt w latach siedemdziesiątych.
Może więc warto przypomnieć całą historię tego nieszczęśnika, który przecież niejedno życie uratował a i nogi nie złamał na wczasach, na które wyjechał dla przyjemności.
Pozdrawiam
Andrzej Tarnowski

 

Avatar photo
Zespół redagujący blog "Ratownictwo Górskie"