AKCJA RATUNKOWA NA TRASIE CHICAGO-WIEDEŃ-ZAKOPANE-WARSZAWA
Chronologia wydarzeń:
Poniedziałek 9 grudnia 2013, Facebook chat: godz: 17:29 – kontaktuje się ze mną Pan Zdzisław Hoły, ratownik TOPR na emigracji w Chicago:
Pani Aniu, gorąca sprawa, potrzebny pilnie lek dla chorego Kolegi. Lek prawdopodobne dostępny tylko w Niemczech, ale moze jest też w Austrii?? Lek się nazywa ( tu nazwa leku ), chodzi o 2 opakowania.
godz: 17:45
Zamawiam telefonicznie. Znam ten lek, zaiste dostępny tylko w wymienionych krajach. Koleżanki z wiedeńskiej apteki w której pracowałam przez ponad 20 lat otrzymują od firmy dostawczej informację, że lekarstwo będzie w czwartek. No cóż, trzeba czekać.
Wtorek 10 grudnia 2013
Godz: 14:00
sprawa nie daje mi spokoju, idę do apteki porozmawiać z koleżankami. Okazuje się, że dziewczyny zrobiły co było w ich mocy aby dostawę przyśpieszyć. Jeszcze jestem w aptece, kiedy przyjeżdża dostawa leków, a wśród nich jest NASZ PREPARAT !!!! Kamień spada mi z serca.
Godz:14:33
przez osiedlowy internet nadaję do Pana Hołego w Chicago meldunek: Mam lek !! Pędzę do domu.
Pan Piotr Bednarz pełniący akurat w Zakopanem dyżur w TOPR, Pan Hoły w Chicago i ja w Wiedniu, zaczynamy szukać możliwości przetransportowania specyfiku do Warszawy, bo tam właśnie jest teraz chory Kolega.
Dzwonimy do znajomych, wstawiamy w nasze strony na Facebooku prośby o pomoc i informacje. Echo mierne.
Jesteśmy z sobą w stałym kontakcie. Dzień kończy się, nie mamy nic konkretnego poza kilku meldunkami o możliwościach transportu w czwartek, lub w weekend. Poza tym wszyscy inni jadą do Polski na Swięta, co i zrozumiałe. Ale czas nas goni, a lek ”leni się” w mojej domowej lodówce.
Środa 11 grudnia 2013
Godz: 8:30
Pan Bednarz i ja rozpoczynamy akcję poszukiwania możliwości transportowych. Jest! Zgłosi się do mnie w Wiedniu kurier przewoźnika. Ok, czekam
Godz: 10:52
dzwoni kurier. Seria pytań.
Co? Lekarstwo w lodówce? O nie, proszę pani. Ja muszę zapytać szefostwo. Zadzwonię !
Godz: 11:23
dzwonię ja do kuriera. No i co? A…nie dostałem jeszcze odpowiedzi, ale do pani zadzwonię.
Nie zadzwonił już nigdy więcej.
Godz: 12:00
dzwonię do innej, bardzo znanej firmy transportowej. Miła pani przy telefonie. Transport drogowy? Owszem, trwa 3-4 dni roboczych (zgroza !). Czy TOPR jest naszym klientem?
Nie wiem czy jest.
Musi być numer klienta !
A bez numeru to niemożliwe? Może samolotem?
Samolotem, oczywiście, koszt blisko 100 €, płaci odbiorca. Ale ani w jednym ani w drugim przypadku nie ponosimy odpowiedzialności za uszkodzenie leku.
Dziękuję, wyłączam się.
Dzwonię do producenta preparatu.
Przy telefonie pan magister. – Hmmmmm…..no, chyba najlepiej transportować samochodem.
– A samolotem?
– Nie wiem (mówi pan magister z działu naukowego firmy !!!!!!), może ampułki wytrzymają godzinny lot do Warszawy, ale muszą być przewożone w kabinie pasażerskiej bo w pomieszczeniu bagażowym za zimno. Mogą zamarznąć mimo izolacji.
– Nie wiem (mówi pan magister z działu naukowego firmy !!!!!!), może ampułki wytrzymają godzinny lot do Warszawy, ale muszą być przewożone w kabinie pasażerskiej bo w pomieszczeniu bagażowym za zimno. Mogą zamarznąć mimo izolacji.
Dziękuję, wyłączam się.
Godz: 12:30
wiadomość od Pana Bednarza, że Koledzy w Zakopanem usiłują zdobyć łaski jeszcze innego przewoźnika.
Godz: 14:18
Pan Bednarz:
„przewoźnik zdecydowanie odmawia. Będziemy ściągać z terenu samochód i koledzy jadą dzisiaj prosto do Pani”.
Wymieniamy numery telefonów i adresy. Wpada mi do głowy, że jadący ratownicy nigdy przecież u mnie nie byli, że jest już ciemno, że mieszkam w dużym i bardzo dobrze zabezpieczonym osiedlu. Wszystko pozamykane na cztery spusty. Nie trafią, nie dostaną się tu, stracą niepotrzebnie czas i ca 60 km. Zmieniamy punkt spotkania na wiedeńskie lotnisko, które znajduje się w pobliżu słowackiej granicy. Parking przy hali przylotów.
Godz: 15:29
nowy meldunek od Pana Bednarza: dwaj ratownicy TOPR wsiadają w samochód i zmierzają w kierunku Wiednia.
Godz: 17:31
dzwonię do jadących ratowników. Są już koło Žiliny. Umawiamy się wstępnie na 20:30
Godz: 19:31
kolejny telefon: mijają Bratysławę. Chwytam torbę z cennym ładunkiem, wsiadam w samochód i jadę na lotnisko. W jednym z tuneli na S1 (droga szybkiego ruchu) „przykleja” się do mnie ciężarówka. Ograniczenie szybkości do 80 km/h, a ten siedzi mi na bagażniku. Gubię potwora dopiero na autostradzie A4 w kierunku lotniska.
Godz: 20:04
mój telefon w samochodzie dzwoni: „jesteśmy na lotnisku !”
10 minut później spotykam na parkingu uśmiechniętego młodego człowieka. Rozpoznajemy się natychmiast mimo że nigdy przedtem się nie widzieliśmy. Idziemy razem do samochodu TOPR przy którym czeka drugi ratownik. Torba z lekarstwem zostaje wstawiona do bagażnika. Wymieniamy raptem kilka zdań. Chłopcy nie chcą dać się zaprosić na żadne kawy i jedzenia. Chcą natychmiast wracać. Robimy kilka zdjęć na pamiątkę spotkania i całego wydarzenia, no i musimy się pożegnać.
Kiedy wróciłam do domu dowiedziałam się że obaj ratownicy, Józef Dorula i Jakub Poburka pędzą właśnie w tę ponurą mglistą noc do Warszawy.
Dziś, 12 grudnia, o godz: 4:00 rano dostarczyli lekarstwo choremu koledze i wrócili do Zakopanego.
Przebieg całej akcji śledzili co prawda na Facebooku wszyscy z nami Zaprzyjaźnieni, ale ponieważ układ facebookowych stron nie zawsze jest przejrzysty, postanowiłam nieco to uporządkować i reportaż z tego wydarzenia zamieścić tu, na naszym blogu.