ANEGDOTY O DR JERZYM KOLANKOWSKIM – „KOLANIE”
„Kapcie Prezesa”
Kiedy to było ? Jeszcze nie tak dawno …. .
Są ludzie i ludziska, którzy pamiętają, jak dr Jerzy Kolankowski prezesował w Sudeckim Klubie Wysokogórskim w Jeleniej Górze . Był aktywny i zawsze wysportowany. W latach 1970-tych chatka ” Pod Śmielcem ” w Karkonoszach była regularnie odwiedzana przez wspinaczy S.K.W. i Klubu Wysokogórskiego z Wrocławia. Może nie zawsze w chatce obowiązywały przyzwoite maniery, ale porządek przynajmniej był należyty. Tutaj wszyscy czują się dobrze, gdyż atmosfera chatkowa jest każdego dnia niepowtarzalna. Jednym z żelaznych tematów jest –jak to środowisku wspinaczy – ,”łojenie ścian w Śnieżnych Kotłach’”. W chatce były i są zwyczaje, których należy przestrzegać. Powyżej 1000 metrów nad poziomem morza prawo i przywileje zwane ,,Górskimi ‘’ to rzecz święta .
Był między innymi przywilej prezesa SKW doktora Kolankowskiego, który w chatce miał (tak zwane):
łóżko prezesa, plecak, kurtkę prezesa, kapcie prezesa. To były rzeczy, których nikomu dotykać nie wolno było (chyba że w górach ,,Kolana’’ nie było) .
Pewnego dnia, stali bywalcy – chatkowicze, nie spodziewali się wizyty dr Jerzego Kolankowskiego. W tym dniu korzystali z jego przywilejów. Ktoś spał w jego łóżku, ktoś pożyczył kurtkę i plecak prezesa ! ,,Kolan’’ wchodząc do chatki dziarskim krokiem przywitał się z młodszymi klubowiczami. Nie spodziewał się zmian, ani tego, że ktoś ośmieli się złamać zasady. Zdejmując buty chciał założyć kapcie – kapcie prezesa leżące pod łóżkiem. A tu ich nie ma. Kto mógł sobie na to pozwolić ?
Wystąpił wtenczas, jak zawsze odważny, Jerzy Woźnica, mówiąc, że „nic takiego się przecież nie stało”. To on chodzi w prezesowych kapciach.
Dostało się Woźnicy, oj, dostało za pozostałe rzeczy i może za całokształt paskudnej pogody też. Następnego dnia ,”Kolan” wyszedł w góry z zamiarem powrotu do chatki.
Jurek Woźnica, obrażony burą od prezesa, myślał o zrobieniu dowcipu, lub coś w tym stylu. Jak pomyślał, tak zrobił.
Wziął dwa solidne gwoździe i młotek. Kapcie prezesa klubu przybił do podłogi równiutko przy łóżku, ale oczywiście prezesa.
Jurek !!! Mówili koledzy. Co ty do diaska robisz !? Ale Woźnica nie słuchał. Postanowił poczekać na wynik ,”genialnego” pomysłu.
Kiedy wszedł zmęczony dr ,,Kolan’’ do chatki, wśród bywalców zapanowało mieszane napięcie. Wszyscy czekali na kolejny przebieg wydarzeń. Co się stanie, jak prezes odkryje pomysł Jurka Woźnicy. Zrobiło się cicho, gdy „Kolan’” zaczął zdejmować buty. Wsunął nogi w kapcie. Nie ruszył z miejsca – upadł na podłogę.
W chatce, grobową ciszę po tym „pierdutnięciu”, przerwał jedynie tylko charakterystyczny śmiech Jerzego, naturalnie Woźnicy. Wrzawy i rozmów nie sposób dalej przytoczyć.
Za ten niecny kawał, „Kolan” wyrzucił Woźnicę z S.K.W. Długo po tym, chętnych do robienia kawałów jakby zabrakło.
„Karabinków siedem”
Urokliwe widoki nad Małym Stawem, oraz słoneczna pogoda w Karkonoszach każdego roku przyciągają miłośników gór . Tak też było na przełomie kwietnia i maja, na początku lat 70-tych .
W schronisku ,,Samotnia’’ było tłoczno. Jedni wędrowali, inni szaleli na nartach w żlebie slalomowym a pozostali opalali się przed schroniskiem. Ciszę przerywał niekiedy spadający z góry krawędzi kotła nawis śnieżny, zamieniający się w lawinę. Pasje wspinaczkowe kusiły także tutaj taterników Sudeckiego Klubu Wysokogórskiego. Nadszedł czas wspinaczek na ściankach i filarach skalnych , lodospadach i żlebach w kotle Małego Stawu.
Gospodarz ,,Samotni’’, Waldemar Siemaszko (Przewodnik Sudecki, ratownik GOPR) był zawsze serdeczny i przyjazny, zwłaszcza taternikom.
Młodzi wtedy klubowicze, Zbyszek Bielawski i Jerzy Woźnica siedząc przy oknie w schronisku spoglądali na zerwy ścian skalno – lodowych. Obmyślali poprowadzenie drogi wspinaczkowej. Wśród wchodzących do ,,Samotni’’ turystów pojawił się dr Jerzy Kolankowski. Powrócił niedawno z Alp. Jego wypakowany plecak i czekan w dłoni świadczył , że przyjechał z zamiarem wspinaczki . Będzie sportowa rywalizacja – myśleli Zbyszek z Jurkiem. Sprzęt jakim dysponowali był nieco przestarzały.
„Kolan’” rozgościł się obok ich stolika. Rozpoczęła się rozmowa a dalej opowiadanie z wojaży po alpejskich górach. Z plecaka doktor wypakował coś świecącego oraz inne sprzętowe nowości . Chłopakom zabłysły oczy. Bardzo chcieli obejrzeć i dotknąć zachodniego sprzętu wspinaczkowego. Nowa lina, młotek, oryginalne haki, no i te lekkie- leciutkie błyszczące karabinki. Tu jednak ,,Kolan’’ sprzeciwił się .
–Może moglibyśmy obejrzeć choć te lekkie karabinki ? – poprosili wspinacze. Nic z tego nie wyszło, a rozmowa się na tym zakończyła. Zbyszek i Jurek byli zawiedzeni.
Tego wieczora było gwarno. Niektórzy turyści śpiewali przy akompaniamencie gitary turystyczne piosenki.
Atmosfera w schronisku była nastrojowa. Zbyszek Bielawski przygrywał na gitarze a Jurek Woźnica układał słowa. Po pewnym czasie mieli świeży repertuar dla ,,Kolana’’, na melodię krakowiaka. Akurat do sali wszedł dr Kolankowski, wymachując na palcu spiętymi kilkoma karabinkami. Turyści nolens volens zwrócili na niego uwagę. Po chwili słychać było dźwięki gitary Zbyszka i śpiew dwuosobowego chórku.
Kolankowski jeden, miał karabinków siedem,
Poszedł na wspinaczkę, został mu się jeden.
Siedem lat się wspinał , haków nie wybijał,
Haki pordzewiały, ,,Kolana’’ nie widziały……, i tak dalej.
Posypały się brawa oraz gromki śmiech. Brawami dziękowano wykonawcom za muzyczny hit wieczoru. Piosenka nie weszła na żadną z list przebojów .
Może tylko Waldek Siemaszko nucił ją później przygrywając na pianinie.