PRZYGODA Z NIEDŹWIEDZIEM
Akcje poszukiwawcze nie tylko, że są trudne, wymagające często sporo nakładów i wysiłku, to na dodatek mogą być pełne niespodzianek i to dosyć niebezpiecznych.
Taka przygoda spotkała dwóch naszych kolegów z Grupy Bieszczadzkiej. Akcje poszukiwawcze w tych górach to dla ratowników „chleb powszedni”. Tym razem poszukiwano mężczyznę, który zaginął w sobotę. O zaginięciu ratownicy dowiedzieli się następnego dnia, czyli w niedzielę. Poprzedniego dnia rodzina poszukiwała zaginionego na własną rękę. Poszukiwania rozpoczęto natychmiast, a wzięli w nich udział nie tylko ratownicy górscy, ale również strażacy.
Jadący czterokołowcem ratownicy wjechali wąską leśną drogą do lasu, za kierownicą siedział Hubert Marek, starszy instruktor i Szef Szkolenia Grupy. Towarzyszył mu starszy ratownik Jerzy Lewiński.
W pewnym momencie zobaczyłem, że COŚ porusza się w chaszczach – opowiadał Hubert.
Ze zdumieniem stwierdziłem, że jest to okazały niedźwiedź. Zatrąbiłem, sadząc, że sygnał i warkot pojazdu odstraszą Misia. Stało się inaczej, Miś stanął na dwóch nogach i ruszył z impetem w naszą stronę. Zauważyliśmy też, że kuleje. Ponieważ nie było możliwości natychmiastowego zawrócenia na wąskiej drodze ewakuowaliśmy się dosyć szybko z pojazdu. Odbiegliśmy około 20 metrów.
W tym czasie niedźwiedź zaatakował nasze plecaki a potem quada, przewracając go do góry nogami.
Próbowaliśmy krzykiem go odgonić – zwierzak nie reagował. Po chwili doszła tyraliera strażaków, wspólna akcja pokrzykiwań i gwizdów nie dawała rezultatu. Wpadliśmy więc na pomysł, żeby dla odstraszenia intruza użyć dużego samochodu Straży Pożarnej. Podjechaliśmy bardzo blisko przewróconego quada przy którym stał Miś i wcale nie miał zamiaru odejść. Po dłuższej chwili zdecydował się na odwrót. Niezbyt chętnie, należy zaznaczyć. Podeszliśmy do potłuczonego quada, postawiliśmy go na koła – o dziwo zapalił. Mimo uszkodzeń udało się nim wrócić do bazy.
O zdarzeniu tym opowiadał mi Hubert z humorem przez telefon. Pisząc ten tekst próbowałem odtworzyć to zdarzenie w obrazach. Wiem, że tego co się stało nie można cofnąć. Zaistniało w czasie i skończyło się w miarę dobrze. Ale! Gdyby Miś zainteresował się uciekającymi (w końcu jakieś mięso!), zamiast quadem?
Jakie szanse mieli obaj na ucieczkę? W końcu te pozornie nieruchawe stworzenia potrafią biec z szybkością 60 km/h. Jak się zachować w takiej sytuacji? No właśnie. Jak?
Pamiętam, że dawno temu szukając biegacza na orientację zostałem zaatakowany przez dwa duże psy. Użyłem wtedy rakietnicy. Do dziś pamiętam to mrowienie w pewnym miejscu, mimo że było to w terenie zabudowanym, a na skutek huku przybiegł właściciel wilczurów. Może więc warto wrócić do rakietnic?
Pewnie Koledzy z Grupy Bieszczadzkiej wiedzą lepiej, bo w końcu z Misiami są na co dzień. Dalsze losy Misia są nieznane, mimo poszukiwań.
Poszukiwany turysta znaleziony został około 30 metrów od rozbitego pojazdu ratowników.