SKOK SZATANA
Szatan. To Jerzy Janiszewski – kiedy i jak długo był w Karkonoszach, dzisiaj już nie pamiętam.
Niewielu tak naprawdę znało jego prawdziwe nazwisko. Dla wszystkich był po prostu Szatanem. Nie wiadomo skąd też przylgnął do Jurka ten przydomek. Czy dlatego, że jeździł na nartach jak Szatan, czy z jakichś innych powodów, może niewieścich? Spotkałem kiedyś człowieka, który utrzymywał, że był dowódcą Jurka w partyzantce, a ten był bardzo zdyscyplinowanym i walecznym żołnierzem i dlatego zyskał pseudonim Szatan. O swoim życiu prywatnym Jurek nigdy nie mówił.
Zawsze elegancki – lato, zima, w nieskazitelnie białej koszuli, znakomicie jeżdżący na nartach, zdyscyplinowany, przystojny, budził powszechną sympatię.
Nie wiem, jak on to robił? Nie miał wrogów. Dyżurowanie z Jurkiem było ciekawe. Nie pozwalał na chwilę odpoczynku, i sobie, i nam. Kiedy zostałem naczelnikiem Grupy, cieszyłem się, że mamy Jurka w Grupie. Był już wtedy na etacie. Któregoś dnia niespodziewanie przyszedł do biura, oświadczając, że natychmiast wyjeżdża. Był spakowany. Powody nagłego opuszczenia Karkonoszy pozostały tajemnicą Szatana.
Przeniósł się w Beskidy, gdzie doczekał się zasłużonej emerytury. Mieszka w Kielcach.
Po Szatanie pozostały wspomnienia i opowieści o jego wyczynach.
Jedna z wielu, opowiadała o tym jak Szatan… No właśnie. Opowieść o tym zdarzeniu usłyszałem na jachcie „Bolko”. Jacht był własnością wrocławskiego Klubu Eol. W Świnoujściu odwiedził nas na jachcie Leszek Różański, ówczesny prezes Grupy Sudeckiej GOPR. W czasie wieczornej nasiadówy prezes opowiadał o górach i o Szatanie. Tam usłyszałem tę opowieść. A było to tak:
Szatan miał dyżur w schronisku Odrodzenie, w okolicy którego zdarzył się wypadek narciarski i nieszczęśnika trzeba było zwieść w dół. Transport poszkodowanego w tamtym rejonie nie należał nigdy do przyjemnych. Jechało się po trudnym śniegu, albo kopnym albo po oblodzonym, i w każdym przypadku było przy tym sporo gimnastyki. Ale co to dla Szatana.
Tobogan był – tzw. drewniak.
Jadąc w dół trzeba było przybierać pozycję „w kucki” lub sedesową. Przy każdej próbie wyprostowania sylwetki podnosiło się
dyszelki, a te miały na końcu „drapaki” i wtedy ostro hamowało. No więc Szatan po przyjęciu jednej z owych pozycji, pomknął w dół. Zwoziło się do Przesieki. Ostatni odcinek drogi jest mocno stromy i na tym odcinku nabierało się szybkości żeby przejechać drogę Sudecką. Tak też zrobił Szatan. Kiedy po oblodzonej drodze, na dużej szybkości zbliżał się do drogi Sudeckiej z lasu wyjechały sanie z tzw. dłużycami. Pojawiły się nagle przed pędzącym z toboganem Szatanem. Nie było wyboru. Albo, albo. Od czego się było Szatanem. Jurek odbił się z dyszelków, przeleciał z toboganem nad dłużycami i dalej pomknął do Przesieki. Ani poszkodowany, ani woźnica nic nie zauważyli.
Minęło wiele, wiele lat. Nie pamiętam dzisiaj z jakiego powodu i dlaczego znalazłem się we Wrocławiu na bardzo wytwornym przyjęciu. Czułem się fatalnie, byłem tam zupełnie obcy. Moja opalenizna w środku lutej zimy budziła powszechne zainteresowanie, a przy tym sporo dziwnych pytań. Między innymi sympatyczna pani domu zapytała czy znam ratownika Szatana. Oczywiście – odpowiedziałem.
A czy słyszał pan o takim wypadku?
Tu pani opowiedziała mi historię skoku Szatana z „drewniakiem” nad jadącymi saniami z dłużycami.
Znalazłem się w nienajlepszej sytuacji, musiałem stoczyć walkę wewnętrzną. Bo jeżeli powiem, że taki skok jest niemożliwy, pani nie uwierzy, nadto postawię Jurka w sytuacji bardzo niezręcznej. A nie chciałem tego robić.
Powiedziałem tak: ” wie pani, Szatan wykazał się nie tylko znakomitym refleksem ale też znakomitą kondycją, on się po prostu odbił do tego narciarskiego skoku z jednej nogi.” Moja odpowiedź wyraźnie pani się spodobała.
W drodze powrotnej naszły mnie wątpliwości. Po jaką cholerę to powiedziałem? Słowo raz wypowiedziane idzie w lud i czasami „wraca wołem”.
Na szczęście nie wróciło. A ja dalej „ łamię sobie głowę”. Skąd się takie opowieści biorą? A może i dobrze, jest przez to ciekawiej.