WE RIDE FOR YOU, KAMIL
Nigdy nie przypuszczałem, że w starszym wieku będę musiał zmagać się w swoim życiu z taką stratą. Ze stratą syna, Kamila.
Jak w wielu rodzinach, życie i wychowywanie dzieci przebiegało bez większych problemów. Kiedy syn skończył edukację, w 2009 roku zdecydował się na pobyt i pracę w Londynie. Od najmłodszych lat, razem z nami, rodzicami, często wędrował po Karkonoszach. Nauczył się świetnie jeździć na nartach i pływać. Miał wielu przyjaciół i kolegów ze szkoły, i z Przesieki w której mieszkał. Potem, kiedy był w UK, często przyjeżdżał do rodzinnego domu i wybierał się na krótko w góry z plecakiem, lub na narty.
W pracy z roku na rok awansował i radził sobie dobrze integrując się w firmie zawodowo oraz społecznie. Był ambitny, pracowity, ceniony za swoje cechy i skromną postawę. Piszę o tym nie dlatego, żeby się chwalić, chociaż jestem z Niego bardzo dumny, ale dlatego, że Jego los zmienił się w koszmar choroby.
Cztery lata temu zachorował na złośliwego raka. Jego życie zostało zagrożone.
Rozpoczęło się leczenie w klinice onkologicznej w Londynie i tym samym walka z chorobą. Badania i diagnozy lekarzy. Chemioterapia i radioterapia prowadzone były przez zespół lekarzy specjalistów. Kiedy okazało się, że jest zagrożenie życia, lekarze zasugerowali konieczność amputacji prawej ręki na której był rak. Dzięki wsparciu Przyjaciół z Redakcji Ratownictwa Górskiego rozpoczęło się natychmiast szukanie pomocy dla syna.
Udało się powstrzymać rozwój choroby na blisko dwa lata. Przez cały czas, razem z żoną oraz przyjaciółmi wspieraliśmy Kamila psychicznie. Jego Przyjaciele z firmy NESI okazali także wiele pomocy. On sam znosił bardzo dzielnie chorobę i pracował pomimo wszystko.
Ze względu na rozwój raka trzeba było amputować rękę…
Syn przyjeżdżał do nas, nadal pracował zdalnie dla firmy. Zaangażował się prowadząc trudny projekt. W czasie wolnym chodził w góry, a zimą jeździliśmy na narty i tym wspierałem Go psychicznie w walce z chorobą.
W tym roku rak postępował. Lekarze nie potrafili już synowi pomóc. Kamil zdecydował wrócić na stałe do rodzinnego domu. W tej sytuacji pozostawiłem swoją pracę i oboje z żoną zaopiekowaliśmy się synem. Był w szpitalu i w domu. Kiedy czuł się lepiej, w dalszym ciągu pracował zdalnie nad swoim projektem dla firmy i pracował niemal do ostatniego dnia życia. Zabrakło sił…odszedł. Miał 36 lat.
Żył pełnią życia, podróżował po świecie, kochał nasze Karkonosze bo tutaj się wychowywał i razem w nich bywaliśmy. Był moim synem i przyjacielem. Miał bardzo wielu przyjaciół w pracy w Londynie.
Ci wspaniali ludzie, wspólnie z organizacjami charytatywnymi zorganizowali przejazd rowerowy (We ride for you, Kamil Czerski) z Londynu do Brighton dla upamiętnienia Kamila. Trasa do przebycia miała długość 55 mil. Z założenia zbiórki 6500 funtów zebrano prawie 19.500 funtów dla dzieci chorych na raka. Z firmy NESI udział wzięło 45 przyjaciół i kolegów syna.
Wcześniej trochę trenowałem jazdę rowerową. Dwa etapy były nietrudne, a ostatnim okazał się długi i stromy podjazd, więc lepiej było podejść. Cóż, nie te lata i kondycja, ale potem do Brighton było już z górki.
Na mecie były serdeczności i wzajemne uściski z wieloma uczestnikami przejazdu. Była wspólna fotografia, pamiątkowy medal i wiele rozmów z wzajemnymi podziękowaniami za udział w jeździe.
Byłem pod wrażeniem świetnie zorganizowanej imprezy rowerowej. Każdy był zmotywowany sportowo, w tym szefowie i koledzy Kamila. Serdecznie przy tym wspominali syna.
Docenić należy wysiłek organizacyjny i dobry pomysł okazania pamięci, jak również połączenie sportowego memoriału z pożyteczną ideą. Byłem zaszczycony udziałem i wsparciem celu tej idei.
Dowiedziałem się, że rok temu syn razem z koleżanką z firmy NESI omawiali ten pomysł na przyszłość. Kamil nie miał szans.