WYPRAWA RATUNKOWA WŚRÓD SCHODZĄCYCH LAWIN

WYPRAWA RATUNKOWA WŚRÓD SCHODZĄCYCH LAWIN
foto-źródło: Von Scientif38 - Eigenes Werk, CC BY-SA 3.0, Link

WYPRAWA RATUNKOWA WŚRÓD SCHODZĄCYCH LAWIN

Nie pamiętam roku ani dnia. Pamiętam, że smacznie sobie spałem w zimową noc, gdy około pierwszej obudziło mnie stukanie do okna. Zrywam się z myślą: kogo znowu diabli niosą ?!, zerkam, poznaję: Kaziu Byrcyn.

– Kolego otwieraj, mamy wyprawę!!!
Wszedł do mieszkania. ”Co jest ?? ” – pytam.
– Zadnia Galeria Cubryńska.
Ocho, myślę, będzie nieciekawie. Zima, duży opad śniegu, wieje.
– co się stało?
– Dwójka taterników wspinała się na Cubrynie, po zdobyciu szczytu załamała się pogoda i jeden spadł ze szczytu na Zadnią Galerię. Partner bez swiatła udał się do Popradzkiego Stawu i powiadomił TOPR. Bierz psa, bo jak faceta zasypało, zawiało, to go nie znajdziemy, pies nam pomoże!!
Szybkie pakowanie, parę słów pocieszenia żonie, że ”będzie dobrze”, i do samochodu. Patrzę, skład jest mocny. Jedziemy do Morskiego w dwa auta. Jest nas szesnastu i pies.
W Morskim jeszcze gorzej sypie i wieje mocno, mróz. Ruszamy jeden za drugim, mało rozmów, a w myślach pytania: co nas czeka?? jak będzie?? damy radę???
Podchodzimy skrajem żlebu do Dol.  Za Mnichem.

Nagle.. jest!!!! Zaczęło się! Lawina!!!

Jedziemy na razie na stojąco. W którą stronę uciekać ??? W prawo, a może w lewo, gdzie jest środek lawiniska!?? Oby się nie dostać do środka!! Wlecze nas około 20 metrów i na szczęście staje. Ulga!!!!
Kaziu mówi:
– liczymy się, wszyscy są?? Nie zasypało którego??
Szybkie odliczanie i, są wszyscy!!
Ruszamy dalej, torujemy drogę w śniegu po pas, częste zmiany, i znowu w myślach pytanie: czy powinniśmy w tych warunkach iść dalej???

Przeciez on spadł 300m ścianą!! Napewno nie żyje, czy warto ryzykować??

Ciężkie, mozolne podejście przez Plecy Mnichowe, progi skalne, lód, śnieg. Muszę podciągać psa na linie, nie jest w stanie pokonać przeszkód o własnych siłach. Nagle, stop!
Ponowne polecenie prowadzącego.
– Liczymy się!! wszyscy się widzicie !????
Odliczamy, brakuje jednego. Niemożliwe!! Kogo!??? Jeszcze raz! Tak, nie ma Bogusia!!! Co się stało?gdzie?? kiedy!?? Wołamy, nasłuchujemy,nic!! Trzeba go szukać, kto idzie??
Nagle wśród nawałnicy widzimy na dole światelko jego czołówki. Jest!! Porusza się, czyli żyje!!! Jeden z nas decyduje się schodzić, zabiera radio, po godzinie wiadomość:
„Boguś nie da rady iść dalej, jest wycieńczony, czasem majaczy, zostaję z nim i pomału będziemy schodzić.”
Mieciu z Bogusiem wracają, mają mieć ciągłą łączność. Obawa: czy dadzą radę razem wrócić?
Wspinamy się dalej, coraz ciężej to idzie, zmęczenie. Przystajemy coraz częściej, sapiemy. Każdy ciężko oddycha, i te warunki!!!

Swiata nie widać, wszyscy już mają dość.

KAZIMIERZ BYRCYN © RATOWNICTWO GÓRSKIE-ARCHIWUM

Byrcyn, jakby czuł powagę sytuacji,mówi:
– Chodźmy chłopcy, damy radę!!! Jeszcze trochę, a będziemy na Galerii.
Myślę sobie: dobrze Kaziu, damy radę!!czemu nie..??
Pies się trzyma, mimo że cały zalodzony, ale idzie, trzyma się w szyku, nie wyrywa jak zwykle do przodu, więc dalej, jeszcze parę progów,trawersik i,.. jest!! Wchodzimy na Galerię. Ponowne odliczanie i komenda: ” wszyscy w jedno miejsce aby się widzieć, plecaki, tobogan, sprzęt – na jedną kupę.” Odpoczynek jednak nie trwał dlugo.
Byrcyn wyciąga rakietnicę i mówi: ”zaświecimy, zobaczymy co tu mamy”.
Nagle pies staje się bardzo pobudzony, wyraźnie daje mi znać że coś czuje, staje na tylne łapy, skomli i zaczyna szczekać.
Tak, on już go zlokalizował z wiatrem, odpinam smycz: szukaj!!! – pada komenda.
Idzie pędem, brnąc w śniegu.
Wołam do Kazia: pies już go ma!!!
Byrcyn strzela rakietę. Pole śnieżne. Wypatrujemy.

Nagle w tym dziewiczym polu śnieżnym widzimy wystającą spod śniegu rękę.

Ręka kiwa, macha, sama ręka, niesamowite!!!
Jest!! żyje!! Jednak przeżył ten upadek!!!! Mimo wszystko warto było iść!!!! W górę idzie kolejna rakieta. Widzę że pies już jest przy nim i kopie.
Biegniemy wszyscy do niego, jak kto może szybko, dobiegam: krew na śniegu,dużo krwi!! Pies wykopał zakrwawiony śnieg, odciągam psa, kopiemy, tak, widzimy: złamana miednica. Cholera, otwarte złamanie!!
Szczęście wielkie – gość się nie wykrwawił, jest mało kontaktowy, majaczy, obudziła go rakietnica. Opatrujemy ranę, stan określamy jako poważny, nie możemy czekać, musimy transportować.

Byle szybko, a uda się go uratować!!!

Paru chłopców idzie poręczować, zakładać stanowiska do opuszczania tobaganu z taternikiem. Nikt już nie myśli o zmęczeniu, wszyscy są bardzo aktywni. Byle szybciej! Rozpoczęła się walka z czasem. Zaczyna pomału świtać gdy opuszczamy rannego progami na dół, jeszcze tylko przeciągnąć go przez Dol.za Mnichem w kopnym śniegu, a będzie dobrze. Wszystko idzie płynnie, ciągniemy, dochodzimy do Dolinki, chwila postoju, sprawdzamy stan rannego: śpi, ciężko go obudzić, stęka.
Wszystko dobrze. Nadal żyje.
Jesteśmy pod Kieszonkowymi Turniami, kolega idzie się rozgladnąć, sprawdzić którym żlebem będzie najlepiej transportować na taflę Morskiego. Po drodze spotykamy Miecia z Bogusiem, jest nadal bardzo słaby, wycieńczony, pozostają z tyłu i pomalutku idą za nami.

Rozgladamy się którędy iść, i nagle …trzask!!!!

Patrzymy w górę, szlag by trafił !

Urywa się całe zbocze. Lawina!!! Duża,szeroka, zabiera nas wszystkich!!! Przy rannym w toboganie czterech kolegów!! Jedziemy!!!!

Widzę psa, jak nim miota, znika po chwili z pola widzenia, myślę: po psie, zasypalo go!! Byrcyn mnie mija, lawina przewraca go przez blok skalny!! Znika. Już wiem gdzie go szukać, jeśli sam ocaleję!!
Słyszę krzyki chłopców przy rannym!! Jeden z młodziutkich woła: Mamo! Maamoo!!!
Wszystko trwa sekundy. Tobogan z impetem bije w blok skalny, słyszę, widzę jak się łamie, o Boże – ranny jest w nim!!!
Snieg napiera mi na plecy, nie ma mowy o zdjęciu plecaka, na szczęście urywają się ramiączka. Jestem wolny, staram się utrzymać na powierzchni.

Kotłowanina myśli: oby zwolniła, oby stanęła!!!

ZDZISŁAW HOŁY © RATOWNICTWO GÓRSKIE-ARCHIWUM

Widzę próg Dolinki przed sobą. Boże, jak nie stanie i miniemy próg, będziemy wszyscy pod lodem Morskiego!!! Byle nie to!!!!!!
Po chwili wszystko staje, zatrzymała się!!! Dzięki Ci Boze!!!! – myślę. żyję, ale co z resztą!!????
Patrzę, Byrcyn jest!! Minę ma nietęgą.
Wszyscy są!!! Nie ma psa!!!
Wołam, rozglądam się po lawinie, widzę jak Glizda wyciąga się spod śniegu, biegnie w moim kierunku, wołam do niego, mija mnie, tak jak by mnie nie widział!! Biegnie do miejsca skąd porwała go lawina, staje, patrzy i po chwili dopiero przybiega do mnie.

Co z rannym???? gdzie jest???

Na szczęście, bo Kolega sam nie wie czy świadomie czy nie, do końca trzymał za pętlę od toboganu. Gdy wszystko stanęło, wystawał spod śniegu niewielki jej kawałek. Kopiemy rękami aby go wydostać, jest cały!!! Strzępy drewniane z toboganu teraz trzymały się na rannym, wyglądał jak choinka świąteczna, sprawdzamy co z nim…nadal śpi!!!!!! Nawet nie wiedział ,że był zasypany przez lawinę!!!!! No, chłopisko miał szczęście!! Być dwa razy zabijanym – chyba średnia przyjemność!!!
Lawina pozbawiła nas wszystkiego: plecaków, czapek, czołówek, części ubrania, sprzętu, wszystko gdzieś tu jest pod śniegiem, będziemy szukać wiosną, może coś ocaleje.
Przenosimy rannego na bok, wiedząc że może jeszcze być wtórna lawina, wołamy przez radio do Morskiego, aby ktoś przyniósł nowy tobogan dla rannego. Kierowniczka schroniska zleca to taternikom siedzącym w jadalni.
Jest około godz.11:00 kiedy docieramy do schroniska, karetka zabiera rannego do szpitala.

A my?? No cóż, jakiś posiłek, pies leży jak zabity, odmarzł i oddychając powoduje małe fale na wodzie…Biedak, zrobił swoje, a teraz nawet leżenie w kałuży wody mu nie przeszkadza!

Autor: Zdzisław Hoły – ratownik TOPR

Avatar photo
Zespół redagujący blog "Ratownictwo Górskie"