OPOWIADANIE KAPITANA PIĄTKOWSKIEGO
Stare obserwatorium odwiedzali od czasu do czasu żołnierze WOP ze strażnicy pod Śnieżką. Zwłaszcza zimą, kiedy chcieli ogrzać się po wielogodzinnym pilnowaniu granicy państwowej. Wchodzili na chwilę zziębnięci chroniąc się przed wiatrem, mrozem i przenikającą mgłą. Częstowani byli kubkiem gorącej herbaty, a potem wracali na swoje posterunki. Rozkazy przełożonych były rzeczą „świętą” i dyskusja na ten temat była raczej zbędna.
Jednakże byli i tacy „szwejkowie”, którym nie bardzo zależało na tych żołnierskich obowiązkach. Granica w górach jest miejscem niekoniecznie typowym, ale i trudnym, więc chowali się w miejscach osłoniętych od wiatru, śnieżycy i mrozu. Kiedy z powodu bardzo złej pogody nikt z turystów nie wchodził na Śnieżkę z polskiej i czeskiej strony, wojacy mieli zupełny spokój. Jednakże musieli uważać na oblodzenie w czasie zimy, i wtedy wydawane im były kute stalowe raki pod buty „ogólnowojskowe”. Ich służbę kontrolowali niekiedy ich przełożeni ze strażnicy. Pamiętam jak wchodzili na górę, ale raczej wtedy, kiedy była ładna pogoda.
Dowódcą strażnicy był wtedy kapitan Roman Piątkowski i lubił odwiedzać stare obserwatorium.
Rozsiadał się wtedy przy stole i zaczynały się rozmowy o tym, i o tamtym. Był on również ratownikiem Sudeckiej, a potem Karkonoskiej Grupy GOPR. Korzystając z okazji jego wizyt byłem skłonny podawać mu kolejne kubki z gorącą kawą i wypytywałem o historie oraz przypadki, w których – jego zdaniem – wydarzenia były ciekawe. Kapitan wtedy robił poważną minę, zamyślał się i po chwili snuł opowieści kiedy kilkanaście lat temu zimą odwiedził obserwatorów.
Siorbał gorącą kawę do której nasypał kilka łyżek cukru…
– „Tak, przypominam sobie zimę, jakoś w latach sześćdziesiątych. Przyszedłem na Śnieżkę kontrolować posterunki WOP-istów, ale najpierw wszedłem do obserwatorium ogrzać się.
Jeden obserwator przebywał w pracowni na górze, a drugi miał dzień wolny po swojej zmianie. Siedzieliśmy tutaj przy stole i popijaliśmy herbatę. Za oknami szalała zadymka, zaspy na podejściu i gdzieniegdzie szklił się lód. Obserwator przygotowywał sobie obiad i robił porządki w kuchni. Uzbierało się dużo śmieci więc założył kożuch, czapkę, wziął wiaderko wypchane po brzegi i wyszedł w kapciach na zewnątrz. Ponieważ zbyt długo nie wracał to zaniepokoiłem się. Ubrałem się, a do butów przypiąłem żelazne raki i wyszedłem zobaczyć gdzie się ten człowiek podział.
Ślady były w zaspie w kierunku, i blisko oblodzonego zbocza, niedaleko po stronie czeskiej. Podszedłem tam i usłyszałem nawoływanie o pomoc, mimo że wiatr zagłuszał wszystko. Tam niżej były płytkie żleby i w jednym z nich był ten obserwator. Szybko wróciłem po sizalową linę, która była w przedsionku. Na zewnątrz przywiązałem ją do solidnej barierki i rozpocząłem schodzenie z asekuracją.
Nie miałem czekana, więc wyciągnąłem z kabury pistolet. Tym pistoletem TT-tką musiałem rąbać stopnie w lodzie gdzie miejscami było stromo.
Tak dotarłem do tego obserwatora, i dobrze że starczyło liny bo ten zatrzymał się na wystających kamieniach. Był cały, tylko miał poranione ręce. Wtedy przywiązałem go i zaczęliśmy powoli podchodzić. Pistoletem musiałem częściej rąbać stopnie, bo nieszczęśnik zgubił kapcie. Po długim czasie tej akcji dotarliśmy do obserwatorium ”.
Kapitan poprosił kolejną kawę i powtarzał – „Oj, tak, tak. Oj tak, tak”.
– „Dobrze, że pan akurat był tutaj i szybko zareagował decydując natychmiast działać”.
Pan Roman siedział wygodnie w foteliku i poprawił pas z kaburą. Spytałem czy jest w niej ta sama TT-tka ? – „Tak jest’” odpowiedział, i dodał – „żołnierz musi umieć posługiwać się bronią”.
Uśmiechnął się dopijając ulubioną kawę, i pożegnał się, bo musiał skontrolować swoich żołnierzy na posterunkach.