RATOWNICY W GÓRACH WYSOKICH

Foto-źródło: Svy123 - Praca własna, CC BY 3.0, https://commons.wikimedia.org

RATOWNICY W GÓRACH WYSOKICH – KULISY WYPRAWY NA BROAD PEAK MIDDLE

Zima 1972/73 w Sudetach Wschodnich zaczęła się od promocji masywu Śnieżnika dla narciarstwa zjazdowego. Pomysłodawcą i autorem nie tylko medialnej nagonki na te fantastyczne narciarsko tereny był Andrzej Ziemilski – dziennikarz, pasjonat narciarstwa zjazdowego.

Jedną z organizowanych z tej okazji imprez w Stroniu Śląskim mieliśmy wspomóc goprowskimi pokazami z wykorzystaniem naszego pierwszego skutera VINHA. Może mniej dla pokazów, a więcej do transportu znanego zjazdowca Andrzeja Bachledy.

W czasie obficie podlewanego wieczornego bankietu po owych pokazach, ówczesny dyrektor WKKFiT, Władysław Igielski, powiedział, że wrocławskie środowisko alpinistyczne organizuje wyprawę w Karakorum. Są dwa miejsca dla ratowników GOPR! Wojciech Jonak, jako lekarz, był już w składzie tej wyprawy.

Natychmiast skontaktowałem się ze Staszkiem Aniołem, którego wiele lat wcześniej poznałem w bazie „Pod ponurą małpą”. Nieoczekiwana informacja pana dyrektora zaowocowała wieloletnią współpracą.

Po 47 latach dostałem od Staszka Anioła ciekawie napisane wspomnienia o organizacji tej wyprawy i perypetiach z tym związanymi.
Staszek Anioł – absolwent Politechniki Wrocławskiej, organizator studenckiego ruchu turystycznego we Wrocławiu, konstruktor wyciągów narciarskich i instalator tychże właśnie w rejonie Śnieżnika.

Człowiek, który w najbardziej ekstremalnych sytuacjach był „oazą spokoju”.

W wyprawie na Broad Peak Middle wzięli udział ratownicy GOPR: Wojciech Jonak (lekarz), Jerzy Woźnica i Marian Sajnog

© MARIAN SAJNOG – ZBIORY PRYWATNE | RATOWNICTWO GÓRSKIE
Janusz Fereński

JANUSZ „FEREŃ” FEREŃSKI – WSPOMNIENIE OSOBISTE

Obaj urodziliśmy się zimą 1942 roku w Generalnej Guberni „za Hansa Franka”. Ja trochę wcześniej bo w styczniu,  na kielecczyźnie jak się to wtedy mawiało, Fereń pod koniec marca w Gorlicach. Po wielu latach, chyba jako jedyny z kolegów odbyłem pielgrzymkę do miejsca urodzenia Ferenia to jest  na ulicę Parkową w Gorlicach, za co otrzymałem honorowy tytuł „Hadżi” czyli błogosławiony, nadany osobiście przez Ferenia.

Młodość górną i chmurną spędziliśmy nie wiedząc że istniejemy. Nasze życiowe ścieżki skrzyżowały się na początku lat sześćdziesiątych we Wrocławiu, a konkretnie w roku 1962 kiedy ja zacząłem studia na Wydziale Mechanicznym Politechniki Wrocławskiej a Fereń był już studentem co najmniej drugiego roku Wydziału Prawa Uniwersytetu Wrocławskiego, wtedy imienia Bolesława Bieruta.

Spotkaliśmy się w Akademickim Klubie Turystycznym, gdzie Fereń był już uznanym członkiem Sekcji Grotołazów, ja zaś swoją przygodę z górami zaczynałem od Koła Przewodników Sudeckich.

Lata sześćdziesiąte to był istny szał wyjazdów w góry mniejsze i wyższe, różnych wypraw i obozów: Tatry, Alpy wszelkiej maści, Kaukaz, Pamir, a nawet Grenlandia.

Te szaleństwa uskutecznialiśmy z Fereniem oddzielnie, a spotykaliśmy się głównie na cotygodniowych zebraniach w Pałacyku, imprezach towarzyskich, wtedy dość częstych i na wyprawach do Jaskini Czarnej, bo ja dość szybko „zapisałem się” również do Sekcji Matki Naszej czyli do grotołazów.

I tak, z biegiem czasu okazało się, że mimo diametralnie różnych charakterów,  Fereń i ja nadajemy na tych samych falach, co spowodowało, że byliśmy w coraz większej komitywie. W tych czasach Fereń szalał, biegał, wrzeszczał na wszystkich i na wszystko i miał zawsze co najmniej kilka pomysłów, niekoniecznie ze sobą spójnych. Nie bójmy się tego słowa – choleryk.

Ja nawet wymyśliłem wtedy Dwustopniową Skalę Wartości Ferenia, bo u niego zawsze było albo coś super albo do d – bez żadnych odcieni szarości.

W rewanżu Fereń był autorem Dwunastostopniowej Skali Ostrości Anioła – określającej ostrość ryby po nafarsku czyli „nafarfischa”, w której to przyrządzaniu Fereń był wybitnym specjalistą. Ja należałem raczej do ludzi spokojnych, może nie takich jak nasz przyjaciel Jasiu Juszkiewicz, ale starałem się do wszystkiego podchodzić z rozwagą i najpierw coś przemyśleć, poukładać jakoś sensownie a potem działać, co nie znaczy, że nie miałem fantazji, może aż  czasami za dużo. Jednym słowem, stworzyliśmy z Fereniem dość egzotyczny duet, który doskonale i bez zacięć funkcjonował przez następne kilkadziesiąt lat aż do momentu gdy z duetu pozostał jedynie solista.

Pod koniec lat sześćdziesiątych doszliśmy z Fereniem do wniosku, że te wszystkie góry, po których łazimy, to są dla nas zbyt niskie i wymyśliliśmy wyprawę w Hindukusz do Afganistanu.

Potem poszliśmy za ciosem i wymyśliliśmy Broad Peak Middle w roku 1975 gdzie utarliśmy nosa wszystkim dotychczasowym polskim wyprawom, a zwłaszcza „narodowym” i zdobyliśmy jako pierwsza polska wyprawa szczyt ośmiotysięczny i na dodatek dotychczas niezdobyty. Potem były wyprawy na Manaslu, raftingi, trekkingi w których Fereń brylował – te ostatnie bez mojego udziału, o czym póżniej.

Organizacja wypraw w tamtych czasach była takim przedsięwzięciem, że równie dobrze mogliśmy organizować wyprawę na księżyc.

Najpierw z Fereniem siadaliśmy przy jakimś trunku i wymyślaliśmy gdzie i po co mamy organizować tę wyprawę i dlaczego. Po uzgodnieniu stanowiska, sporządzałem listę liczącą kilkaset pozycji, spraw, które trzeba załatwić, żeby wyprawa doszła do skutku. Fereń wpadał lub telefonował z pomysłami, które jeszcze trzeba dopisać do listy. Rzadko coś dopisywałem, a Fereń nazajutrz już o tamtych pomysłach  nie pamiętał, a za to miał nowe. Trwało to wszystko miesiącami a nawet latami.

Chodziliśmy z Fereniem po różnych firmach, urzędach, instytucjach, a nawet komitetach, gdzie nas tytułowano „towarzysze alpiniści” za przeproszeniem. Wszystko po to aby zdobyć kasę i sprzęt. Jeździliśmy nawet do samej Warszawy, wprawiając czasem w duże zakłopotanie naszym zachowaniem Wandzię, czyli Wandę Rutkiewicz, która miała niepodważalny obowiązek i zaszczyt nas gościć i wozić po Warszawie, zwłaszcza w stanie wskazującym.

Nadchodził wreszcie koniec przygotowań, w czasie którego główny ciężar organizacji wyprawy wisiał na mnie, i wyprawa ruszała.

Od tej chwili wszystko się odwracało o 180 stopni i dla mnie przynajmniej świat stawał się piękny. Wszystkie obowiązki, z ochotą zresztą, przejmował Fereń. To on zawsze wiedział czy nasz samolot odlatuje z Okęcia, Szeremietiewa, Bombaju, Delhi czy Kathmandu i o której. Wiedział również jakie są kursy dolara, rupii indyjskich, nepalskich i gdzie jedne na drugie lepiej wymienić, czego ja nigdy nie wiedziałem i nawet nie chciałem wiedzieć.

Załatwiał sprawy w Ministerstwie Turystyki Nepalu, gdzie nie dość że skutecznie targował się o opłaty za pozwolenie, to jeszcze wracał z papierem firmowym ministerstwa In blanco, który czasem się przydawał. Targował się zawzięcie o stawki dzienne z tragarzami, dla których był twardym negocjatorem ale za to go szanowali.

W czasie działań już czysto górskich, na wyprawach, na których byłem, a Fereń zawsze był kierownikiem, nie było żadnych scysji, atmosfera miła, wesoła, a Fereń zarządzał  lekką ręką, uwzględniając pomysły reszty uczestników, choć wszyscy żeśmy go słuchali bo kierownik to kierownik.

Do historii rodzinnej, do dziś wspominanej, przeszło wydarzenie, gdzie po dłuższym pobycie na którejś z wypraw wylądowaliśmy na lotnisku we Wrocławiu, na którym oczekiwały na nas rodziny. Po krótkim spotkaniu rozeszliśmy się, każdy w swoim kierunku. Po przejściu kilkudziesięciu kroków, biegiem dogonił mnie Fereń z pytaniem: Stasiu, to o której się jutro spotykamy?

Wszyscy ryknęli śmiechem, a my nie bardzo wiedzieliśmy z czego oni się tak śmieją.

Podobno dwie więźniarki, które spędziły w jednej celi lat dziesięć, po odbyciu kary i wyjściu za bramę więzienia, jeszcze przez dłuższy czas stały przed bramą i o czymś rozmawiały. Chyba je wtedy rozumiałem.

Czas wypraw się skończył, ja przestałem jeździć w góry wysokie, zająłem się czym innym w górach niskich.

Fereń zaś przeciwnie – zaczął organizować trekkingi w różne miejsca na świecie i w nich czynnie uczestniczyć, do czego mnie też usilnie namawiał. Moja zdecydowana odpowiedź brzmiała „nie”. Wytłumaczyłem Fereniowi dlaczego i przyjął moją odpowiedź ze zrozumieniem.

Moje uzasadnienie było takie: przypomnij sobie jak to my młode (stosunkowo) aczkolwiek bardzo szwarne chłopaki biegaliśmy po tych nepalskich górach jak te kozice. Po drodze spotykaliśmy grupy trekkingowe, towarzystwo w wieku średnim i ponad średnim płci obojga, które na nas patrzyło z zachwytem, my zaś na nich z politowaniem i domieszką ironii. Nie wyobrażałem sobie sytuacji gdy ja będę z ekipą w średnim lub ponad średnim wieku wlókł się jakąś trasą trekkingową, a jakieś inne szwarne chłopaki będą na mnie patrzeć z politowaniem i domieszką ironii.

Kooperowaliśmy jednak dalej wymyślając różne zjazdy, wspólne urodziny, spotkania towarzyskie z różnych okazji, posiedzenia Sądu Podhalańskiej Akademii wiedzy, a gdy Fereń został kapelmistrzem Wielkiej Orkiestry Dętej tejże Akademii, dąłem zawzięcie w największą trąbę w orkiestrze.

Niestety po ciężkiej chorobie, niespodziewanie Fereń nas opuścił.

Osobiście wietrzę w tym jakiś podstęp i myślę że w Niebie powstało jakieś zapotrzebowanie na kierownika wyprawy lub kapelmistrza i padło na niego, bo trudno było by znaleźć lepszego.. Nawet nie dane nam było godnie go pożegnać z powodu panującej epidemii, a pomysł miałem taki, żeby na pogrzebie zagrała Wielka Orkiestra Dęta, po czym wszystkie instrumenty zamiast kwiatów złożylibyśmy na grobie.

Odszedł kapelmistrz – koniec orkiestry i nic się tu nie może wydarzyć. Wszelkie próby organizowania czegoś na okoliczność odejścia Ferenia jakoś mnie nie pociągają. Brak mi bardzo Janusza. Nie ma do kogo zatelefonować żeby się dowiedzieć co słychać w tak zwanym środowisku, o czym Fereń zawsze wiedział. Nie ma kto zrobić „nafarfischa” a przy tym wypić trochę gorzałki i pogadać o różnych ważnych, bardzo ważnych i w ogóle nieważnych sprawach z dawnych i niedawnych czasów. No cóż, „to se ne vrati”,  jak mawiają nasi sąsiedzi zza południowej granicy.

Zamiast uczestniczyć w kolejnych imprezach, posiedzę sobie w ciszy pod czerwonym jesiennym bukiem lub żółtym jaworem, pogadam z Fereniem, może mi podyktuje przepis na „nafarfischa”, a może mi nawet powie jak tam jest w Dwustopniowej Skali Wartości Ferenia gdzie On się teraz znajduje, i czy warto się tam pchać.

Stanisław Anioł

Kamienica, w dniu Wszystkich Świętych 2021                                

                                                                         

Avatar photo
O Marian Sajnog 293 artykuły
Marian Sajnog - w latach 1973 - 1975 Naczelnik Grupy Sudeckiej GOPR