SYLWESTER W KOTLE
SYLWESTER W KOTLE
To było dawno temu. Wprawdzie nie przed wiekami, ale w czasach, kiedy nie było „Handy”, a przenośne radio „Szarotka” ważyło ze dwa kilogramy. I właśnie „Szarotka”, radio „Pionier” i trójka karkonoskich górali rodem z Beskidów przeżyła sylwestrową przygodę, która o mało co nie zakończyła się śmiercią.
A zaczęła się tak pięknie!
Po wspólnym obiedzie pracowników schroniska Szrenica, podczas którego alkohol pito z wielkim umiarem, woźnica Władek wziął pod jedną pachę żonę Maryśkę, pod drugą radioodbiornik „Pionier” i razem z Franckiem, instruktorem narciarskim wyszkolonym jeszcze w Beskidenverein, ruszyli do Szklarskiej Poręby. Nie spieszyli się. Było po szesnastej, do miasta schodzi się około półtorej godziny, a na prywatkę byli umówieni na ósmą. To, że było ciemno, padał śnieg, a wiatr gnał gęste kłęby mgły nie stanowiło żadnej przeszkody, bo drogę znali jak własną kieszeń.
Ale chyba alkohol uderzył im trochę do głowy, bo kłopoty zaczęły się zaraz za progiem schroniska: – Maryśka poślizgnęła się na lodzie, podcięła nogi Władkowi i Franckowi, i wszyscy przelecieli po lodzie kilkanaście metrów. Prosto w zaspę. Pozbierali się, ale „Pionierek” przepadł.
Z tego powodu chcieli nawet wracać, bo co to za prywatka bez muzyki, ale Francek powiedział, że ma w plecaku „Szarotkę”. Więc poszli. Teraz już ostrożnie, od tyczki do tyczki, którymi w jesieni ratownicy GOPR wyznaczają górskie szlaki. Mimo utraty „Pionierka” szło się im wesoło!
Alkohol rozgrzewał, a kilkadziesiąt centymetrów świeżego puchu leżącego na zmrożonym, starym śniegu, zachęcał do figli. Ślizgali się, obrzucali się kulkami, Władek „odbił orła” na śniegu i co tu ukrywać: – kilka razy pociągnęli z butelki. Ale kiedy zamiast zakąski chcieli zapalić papierosy i błysnęła zapalniczka – zdębieli! Zobaczyli, że idą nie po łagodnym zboczu ale w głębokim wąwozie, szerokim u góry, a zwężającym się w skalną bramę u dołu.
Kocioł! Ale który?
W Karkonoszach jest ich aż 12, i w zimie przy mgle stanowią pułapki, w których już niejeden turysta rozstał się z życiem. Przerażeni, zaczęli wdrapywać się pod górę, ale szybko natrafili na pionową skałę.
Otrzeźwieli!
Uznali, że najbezpieczniej będzie pozostać na miejscu do rana. Zresztą we wgłębieniu nie wiało jak na zboczu.
Wydeptali więc w śniegu głęboką niszę, usiedli ciasno obok siebie. Fronclik wyciągnął „Szarotkę”, pokręcił gałkami, i po chwili z odbiornika rozległo się dwanaście uderzeń zegara: – minęła północ! Orkiestra zagrała walca… Zrobiło się im nastrojowo. Zapomnieli o tym, że zabłądzili, powyciągali z plecaków wódkę, kiełbasę, ogórki i zaczęli witać Nowy Rok.
Przepili raz, drugi, i trzeci. i zaśpiewali.
Najpierw cichutko, do wtóru „Szarotce”, a potem rozdarli się po góralsku, jak na hali. I śpiewaliby tak do dalej, a potem może posnęli i zamarzli, gdyby ciemności nie rozświetlił błysk kilku latarek, a ostry głos nie zawołał:
– Ręce do góry!
To groźne w każdej innej sytuacji wezwanie uradowało ich bardzo, bo oznaczało koniec błądzenia.
– To my ! – wrzasnęli.
– Jacy my ?
–No, Froncek, Marysia i Władek ze Szrenicy.
–A co tu robicie?
–Świętujemy Sylwestra.
–W śmietniku strażnicy?
–A bo się nam drogi poplątały.
Resztę nocy sylwestrowej spędzili z żołnierzami, którzy rano odprowadzili ich do odległego o kilkaset metrów schroniska.
A „Pionierek” ? A przeleżał całą zimę w śniegu. Odnaleźli go dopiero na wiosnę.